czwartek, 11 grudnia 2014

6. Kiedy przybywa ktoś nowy.

- Zająć miejsca. - W drzwiach stanęła Olympia. Była bardzo elegancka, w czerwonej sukni, z ułożonymi wytwornie lokami.
Wszyscy posłuchali jej bez mrugnięcia.
Jackowi z nerwów skręcał się żołądek.
"Chcą nas ukarać za rozmawianie o Szefie w tajemnicy, w pokoju Kornelii. Przecież w pokojach na pewno są podsłuchy." Myślał gorączkowo. "Wyrzucą nas na bruk. Skończymy jako bezdomni na francuskich uliczkach."
- Zapewne zastanawia was czarna limuzyna stojąca pod budynkiem już od jakiegoś czasu. - Zaczęła pani O. - Śpieszę z wyjaśnieniami! - Uśmiechnęła się szeroko i sztucznie.
"Nie bardzo się spieszy." Pomyślała Julia. "Auto stoi tu od tygodnia."
- W związku z tym mam zaszczyt przedstawić wam geniusza tego stulecia, ojca tego całego projektu i znakomitego nauczyciela, Deyana Lawrence'a! - Zrobiła zamaszysty ruch ręką wskazując na drzwi, z który wyłonił się starszy człowiek, chodzący o lasce. Głowa lśniła mu łysiną a na oczach miał duże, ciemne okulary.
Pomagając sobie laską podszedł do Olympii.
- Jest ślepy. - Szepnął Lucjan marszcząc czoło a Luci uniosła w zdziwieniu brwi.
- Witam zebranych. - Powiedział mężczyzna słabym i cienkim głosem. - Przyjechałem, żeby was doglądać i zmusić do większej dyscypliny. - Mówił stanowczym tonem, który mocno kontrastował ze słabością głosu. Nie zadowalają mnie wyniki jakie otrzymujecie, wasi poprzednicy radzili sobie dużo lepiej.
- Wygląda jakby miał zaraz wykitować. - Szepnęła Roni do Lucasa a ten przytaknął. Papierowa skóra Deyana przypominała mu tę, którą miał jego dziadek pod koniec swojego, długiego, życia.
- Poproszę niektórych z was na indywidualne konsultacje, reszta rozejść się. - Zakończył nowo przybyły i bez słowa pożegnania odwrócił się i pozwolił by Schuster pomógł mu dotrzeć z powrotem do drzwi, zza których przybył.
Na sali panowała idealna cisza do czasu aż odezwała się Olympia:
- Jack Roody. - Jej głos był pełen zadowolenia. - Proszę za mną.
Chłopak znieruchomiał przerażony.
- Natychmiast. - Dodała.
Wszyscy patrzyli jak australijczyk wstaje sztywno z miejsca i wychodzi za kobietą. Gdy zamknęły się za nimi drzwiami nikt nawet nie drgnął.
- Rozejść się. - Rozległ się głos jednego z Braci. Gdy nikt się nie ruszył powtórzył dużo ostrzejszym tonem - No już! Za pół godziny widzimy się na treningu!
*
- Witaj, Jacku Roody. - Odezwał się starzec gdy chłopak usiadł na sztywnym i twardzym krześle przy łuszczącym się, drewnianym stole. Znajdował się w gabinecie, w części domu, do której nie mieli dostępu. Okna były zasłonięte ciężką kotarą a jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca za plecami Lawrence'a
Deyan siedział po drugiej stronie stołu a nad nim stało dwóch Braci, trzeci przy drzwiach. Olympia czaiła przy oknie. Sprawiała wrażenie bardzo podekscytowanej i pełnej uwielbienia dla starego człowieka.
- Witam. - Odpowiedział Jack zduszonym przez strach głosem.
- Od razu ci powiem, że twoja sytuacja nie wygląda najlepiej. - Kontynuował Deyan ściągając okulary, ale nie patrząc na australijczyka. - Osiągnąłeś najniższy wynik z testu fizycznego, prawie najgorszy z psychicznego i jeden z ostatnich z merytorycznego. Na treningach wydajesz się nieobecny, nie skupiasz się, a to nie poprawi twoich wyników.
Kiedy to mówił Bracia wlepiali w chłopaka ostry wzrok a Olympia patrzyła na starca z chorym uwielbieniem. Sam Deyan wydawał się spokojny, ale gdy spojrzał na Jacka, chłopaka przeszedł mróz. Jego oczy wyglądały jakby gniły od środka. Były zielonkawo-brązowe, z dziwnymi bąblami, ale tęczówki mieniły się na złoto. Źrenice były widocznymi, głębokimi dziurami, nie czarnymi plamkami, jak zazwyczaj, ale otchłaniami, które wydawały się straszyć wszystkich i wszystko dookoła.
Jack odwrócił wzrok.
- I nawet wytrzymałeś mój wzrok krócej niż ktokolwiek. - Prychnął Deyan z pogardą. - Jesteś godny pożałowania. Ale bywam pobłażliwy. - Jego ton wcale tego nie sugerował, wręcz przeciwnie. - Dlatego dostaniesz ostatnią szansę. Jeśli nie poprawisz wyników to spotka cię kara o jakiej nie śniłeś w najstraszniejszych koszmarach. - Jego głos przestawał być starczy i słaby a stawał się coraz ostrzejszy i bezlitosny. - Twój największy strach to przy tym pestka, rozumiesz?
Roody czuł, że ten człowiek gapi się na niego tymi gałami, ale nie potrafił się zmusić by podnieść wzrok. Te oczy wzbudzały w nim absurdalny i ogromny lęk.
- Rozumiem. - Powiedział tylko i poczuł jak Brat chwyta go za ramię. Wstał posłusznie z fotela i pozwolił się wyprowadzić.
*
Teo szedł na trening z Taku. Oboje milczeli do momentu aż Teo nie wytrzymał:
- Ten facet nas zniszczy. - Jego głos był oschły i sztywny.
- Przypomina mi jednego z klientów mojego ojca. - Odparł japończyk zamyślony. - Był stary i niepozorny, ale poznałem jego córkę. Powiedziała mi, że facet jest tyranem i dręczycielem.
- Nie pocieszyłeś mnie. - Westchnął chłopak i coś przyciągnęło jego wzrok.
- Hej Jack! - Zawołał do blondyna.
- Wyglądasz jak trup. - Powiedział autentycznie przestraszony Taku. - Co oni ci tam zrobili?
Australijczyk uspokoił się trochę gdy ich zobaczył. Nawet poczuł ulgę, że okazali się to Theo i Taku, nie wytrzymałby gdyby to był Lucjan, albo Leo.
- Musicie mi pomóc. - Powiedział siląc się na obojętny ton. Nie miał zamiaru dalej być najgorszy.
*
Kornelia chwyciła jeden z mieczy, który wybrała tydzień temu i spojrzała na wypchanego sianem.
Próbowała sobie przypomnieć co mówił któryś tam Brat gdy zaczynali treningi, o tym jak trzymać broń, jak najlepiej uderzać, ale cały czas miała pustkę w głowie.
Próbowała przypatrywać się innym, ale to nie dawało odpowiednich efektów a żadnego z Braci nie poprosi o pomoc...
Jedynym pocieszającym faktem był ten, że niemka radziła sobie gorzej od niej.
Nie wiedziała skąd ta wrogość do dziewczyny, nic jej nie zrobiła. Ale za każdym razem jak się odzywała w Kornelii buchał ogień niechęci i odrazy.
- Hej! - Podeszła do niej Izzy.
- Hej. - Odparła bez większego entuzjazmu.
- Nie widziałaś Jacka? - Zapytała robiąc zmartwioną minę. - Martwię się o niego. Ten staruszek mnie niepokoi.
Jej ciemne włosy były spięte w wysoki kucyk co uwydatniło ostre i szlachetne rysy twarzy Izzy, czego Kornelia jej bardzo zazdrościła... Nie poprawiło jej to humoru.
- Nie, nie widziałam. - Powiedziała i zmieniła temat. - Ogarniasz te zajęcia z mieczem? Bo trochę sobie nie radzę...
- Raj mi ostatnio pokazał jak się bronić i blokować. - Odparła. - Mogę ci pokazać co z tego zapamiętałam.
- Raj? Pomógł ci? - Zdziwiła się polka. - Przecież to brat Marii. Nie ścięła mu głowy za pomaganie nam, tym gorszym robaczkom?
- Najwidoczniej nie. - Wzruszyła ramionami patrząc wymownie w stronę manekinów gdzie trenował teraz brazylijczyk.
Wszyscy wiedzieli, że jego darem jest walka i że mógłby bardzo pomóc z treningami, ale nikt nie miał ani ochoty ani odwagi prosić go o rady, ze względu na jego siostrę.
- Chodź, zobaczymy co da się zrobić z tym twoim mieczem. - Powiedziała Izzy i zabrały się do roboty.

*

- Ten miot jest jakiś słaby. - Stwierdził starzec siedzący w fotelu oglądając obraz na kamerach. - Poprzednie miały więcej butności. Były bardziej waleczne.
- Ten jest bardziej zżyty. - Odparła Olympia. - Dużo szybciej zachodzą pomiędzy nimi relacje i związki...
- Ale to akurat nam się nie przyda. - Przerwał jej ostro. - Potrzeba nam wojowników, nie bohaterów jakiś romansideł. - Zrobił przerwę bo wstrząsnął nim ciężki kaszel.
- Ojcze? - Zaniepokoiła się kobieta nachylając się nad nim, ale Deyan podniósł rękę w nakazującym geście. Po chwili znów wyprostował się w fotelu i kontynuował:
- Co kilkadziesiąt lat tworzymy nowy miot takich jak oni do wyższych celów. Oni nie mogą zawieść. - Dokończył stanowczo obserwując uważnie obraz z kamer, z sali treningowej.

*

Witam po przerwie! Wznawiam opowiadanie i zapraszam do zapoznania się z wszystkimi rozdziałami :p
Zobaczymy co z tego wyniknie :D

Pozdrawiam i życzę miłego czytania :D