środa, 7 stycznia 2015

8. Kiedy wszystko zaczyna się walić.

Deyan siedział w swoim fotelu i pobierał z zadowoleniem ręce.
"Nareszcie! Przestali się kulić i zdecydowali się coś zrobić. Tylko szkoda, że im się nie udało." Myślał.
Mimo, że żałował, że nie zobaczy jak brną dalej w swoich poszukiwaniach to czuł lekkie, przyjemne mrowienie. Zaraz ich ukarze.
Od samego początku wiedział co się szykuje. Był postronnym świadkiem każdego ich spotkania, wszystko obserwował i słuchał przez kamery. Po prostu chciał, żeby przeszli już na następny poziom szkolenia.
"Zawsze się znajdzie jedna, która chce się nam podlizać pogrążając innych." Właśnie obserwował Marię, jak biega po podwórku razem z resztą grupy, z nadasaną miną. Robili karne okrążenia juz od półtorej godziny w ramach kary.
Dziewczyna miała pretensje, że razem z bratem również zostali ukarani, ale Deyan nie traktował ich jednostkowo.  Byli grupą i grupowo będą karani.
- Olympio? - Przywołał ją do siebie. - Zacznij drugą część kary.
- Mam nadzieję,  że kara ich zmotywuje do działania a nie zniechęci. - Powiedziała odchodząc.
*
- Czasem się zastanawiam czemu w to wszedłem. - Stwierdził zasapany Leo. - I czemu nie wydawało mi się dziwne, że tak mało chcieli w zamian.
- A co od ciebie chcieli w zamian? - Zapytał Raj.
Nie wiedział jak długo już biegali, ale nawet na niego było to dużo. Zwłaszcza, że nie zrobił nic złego.
Na chwilę rozstroił go upadek Jacka. Chłopak potknął się o coś tuż obok Brata, który zaczął po nim wrzeszczeć.
- W zamian chcieli wyniki moich badań przeprowadzonych podczas szkolenia. Do statystyk.  - Kontynuował jak gdyby nigdy nic, ale zrobił przerwę na oddech. - A od was?
Nauczył się stosować liczbę mnogą wobec rodzeństwa Mendosa, nawet jeśli rozmawiał tylko z Rajem.
- Nie jestem do końca pewny. - Odparł czarnoskóry wzruszając ramionami. - Ale pewnie nic głupiego skoro Maria się zgodziła.
- To już kolejny raz kiedy zastanawiam się,  czemu wcześniej nie wpadłem na tak oczywiste rzeczy. - Włoch znowu musiał wziąć kilka głębszych wdechów.
Nigdy nie narzekał na kondycję,  czasem biegał dla przyjemności a do tego latanie wymagało od niego sporo wysiłku, ale kara wymierzona przez Brata za wybryk tego debila Lucjana go wykończała.
- Stop! - Głęboki głos Brata Shoustera rozszedł się pi ogrodzie.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Jego rzeczy leżały na ziemi, widać wiosenna pogoda bardzo go rozgrzała. Obok niego stała Olympia. Cześć ludzi nagle padła na ziemię dysząc ciężko. - Zebrać i umyć tyłki. - Powiedziała surowym głosem pani O. - Za pół godziny widzimy się w holu.
Kilka osób jeknęło,  ale wszyscy zgodnie ruszyli do wejścia do budynku. Pół godziny to nie dużo a spóźnienie dzisiaj mogło się bardzo źle skończyć.
Idąc korytarzem do pokoju Leo usłyszał wściekły głos Marii gdzieś niedaleko.
- Pewnie jesteś jeszcze z siebie zadowolony! - Krzyczała. - Zapłacisz za to!
Kiedy chłopak doszedł w odpowiednie miejsce zobaczył brazylijkę i Lucjana. Ta pierwsza chyba właśnie wyrwała przypadkiem lampkę ze ściany a ten drugi patrzył na nią z lekką irytacją.
- Trza było nie kablować. - Powiedział złośliwym tonem. Skrycie Leo się z nim zgadzał.
Mogli dużo zyskać mając tą klamkę, ale duma Marii była zhańbiona,  więc MUSIAŁA zachować się jak skończona idiotka.
Postanowił się nie wtrącać.
- Trzeba było mnie nie wykluczać. - Odparła groźnym tonem. - Ja tu jestem najpotężniejsza! Mnie się powinniście słuchać. Wiec albo zaczniecie traktować mnie jak przywódcę, albo niedługo tu posiedzicie.  - W tym momencie zauważyła Leo. - Prawda?
Chłopak pokiwał głową na znak aprobaty.
Ta dziewczyna mu imponowała, wzbudzała lekki niepokój,  była nieprzewidywalna i potężna.
Dlatego zależało mu by mieć w niej sojusznika.
- Czyli wojna! - Nagle wesołym tonem wtrącił się Dragan, którego Leo nawet nie zauważył. Rozejrzał się i ujrzał jeszcze rodzeństwo Chamberlaine, Molly i Lucasa stojących przy Lucjanie oraz Raja stojącego przy siostrze. W tym momencie dołączyła do nich reszta grupy zwabiona krzykami kłócącej się pary.
- Mario, proszę cię. - Odezwała się delikatnie Ana. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. - Współpracując możemy bardzo dużo zyskać.  Nam przyda się wasza pomoc a tobie nasza. Wystarczy, ze trochę ustąpisz. Przecież wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji.
- Mylisz się,  królewno Śnieżko. - Odpowiedziała Maria suchym tonem. - Ja was nie potrzebuję,  więc albo moje warunki, albo żadne.
Raj zrobił krok w jej stronę. Leo uznał to za moment, kiedy trzeba wybrać stronę, więc również stanął po stronie Mendosy, która patrzyła na resztę wzywająco.
Kiedy wydawało się, że wszyscy już zdecydowali Roni zrobiła krok w przód bardzo niepewnie a potem następny już szybciej. Stanęła obok Marii.
- Dlaczego? - Izzy szepnęła zdziwiona patrząc na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami.
- Bo ma rację. - Odparła Ukrainka cicho a brazylijka uśmiechnęła się z wyższością.
- I tak macie marne szanse. - Dragan pokazał im język jak mały chłopiec. - Was jest czwórka a nas dziewiętnastu.
- Co to za zbiorowisko?! - Nagle obok nich ryknął Brat Karowsky.  - Macie zadanie do wykonania! Do roboty!
Wszyscy pospiesznie się rozeszli, ale nie każdy z wesołą miną.
Kwadrans później Leo siedział na swoim łóżku nie chcąc wychodząc wcześniej na zebranie. Już się umył i jego współlokator korzystał ze  swojej kolejki. Nagle do pokoju weszła Maria,  już gotowa do wyjścia.
Usiadła obok niego i zapytala:
- Ta twoja dziewczyna, kochałeś ją?
Zdziwiło go to pytanie. Tylko raz o niej wspominał, poza tym to był drażliwy temat.
- Tak. - Odparł.
- Jaka była? - Dopytywała.
- Czemu pytasz? - Zirytował się.
- Bo chcę znać swoich sojuszników i to co ich dręczy. - Odparła poważnie, więc westchnął i zastanowił się.
- Typowa złotowłosa. - Odparł po chwili. - Ale bardzo ją przypominasz.
- W czym ja, czarniskóra córka diabła może ją przypominać? - Zdziwiła się.
- Macie podobny temperament. - Odparł patrząc w dal. - Też dążyła po trupach do celu, liczyła się tylko z jedną osobą, była bardzo silna.
Nie wspomniał, że koniec końców oddała za niego życie. To nie pomogło by mu w dalszym podlizywaniu się dziewczynie.
- Mówiła, że gdy latam przypominam Anioła. - Dodał mając na myśli sytuacje z treningu ich darów, tydzień temu gdy Maria też tak powiedziała gdy go zobaczyła.
- To tylko pozory. - Zaśmiała się. - Jesteś tak samo zimny i nie do wytrzymania jak ja.
- Pod względem nienawiści ludzi, wyprzedasz mnie o mile. - Dodał z wymuszonym uśmiechem. Nagle zdał sobie sprawę, że  nie lubi być porównywany do Mendosy.
- Oni nie rozumieją kultu władzy. - Powiedziała poważniejąc.
- Tak szczerze to ja też nie. - Zaryzykował.
- Może. Ale ją akceptujesz.
Prychnął niezadowolony
- Nie prychaj na mnie! - Powiedziała władczym tonem wstając z łóżka. - Zaakceptuj to tak jak Raj i będzie dobrze.
Zastanowił się chwilę i powiedział:
- Dobra. Jestem w pełni z tobą.
- I to rozumiem! - Uśmiechnęła się i pocałowała chłopaka w policzek. - Razem jesteśmy silniejsi!
*
- Nie jesteście tu za karę. - Oznajmiła Olympia na zebraniu. - Ale skoro tak chcecie to tak będzie. Potraktujemy was tak jak wy nas. - Jej głos stał się twardy i ostry. - Jesteście bandą nieudaczników. Jesteście mordercami,  kłamcami,  złodziejami,  zdrajcami a my wyciągnęliśmy do was pomocną dłoń. I tak się nam odpłacacie? - Zawiesiła głos. - Mam nadzieję,  że po dzisiejszym dniu przemyślicie swoje zachowanie.
- Macie zostać w holu. - Nakazała pani O. - Będziemy was prosić pojedynczo. Pierwsza Izzy.
Podczas gdy Isabella siedział w gabinecie Deyana wszyscy rozsiedli się na podłodze i parapetach.
Kornelia podeszła do Theo stojącego przy oknie. Na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo się martwił o siostrę.
- U mnie w domu zawsze najpierw martwiło się o to z czego przeżyjemy najbliższy tydzień, o dom, zwierzęta a potem o siebie. - Powiedziała nieśmiało patrząc gdzieś za okno. - Zawsze chciałam mieć kogoś kto kochałby mnie na tyle, żeby się o mnie martwić. Chociaż w połowie tak jak ty opiekujesz się Izzy.
- A twoi rodzice? - Zapytał patrząc na nią z wdzięcznością.
- Dla matki liczyła się tylko butelka piwa lub wódki i ona sama. Tata już dawno odciął się od świata i ode mnie tym bardziej. - Mówiła to po raz pierwszy na głos. Nawet przyjaciółką w starym życiu się z tego nie zwierzała,  ale teraz myślała tylko o odwróceniu uwagi Theo.
- Każdy z nas przybył tutaj z nadzieją na lepsze życie. - Powiedział patrząc znów za okno. - Myślę, że dla ciebie sam wyjazd z domu był sukcesem.
- Bardzo możliwe, ale wolałabym juz skończyć to szkolenie. - Zaśmiała się lekko.
W tym momencie Theo zdał sobie sprawę jak bardzo polubił tę dziewczynę i jej ciepły uśmiech.
- Dziękuję. - Powiedział.
- Za co? - Zdziwiła się.
- Za niestandardowe pocieszenie. - Uśmiechnął się.
*
Molly podeszła do Lucasa, który akurat siedział z Taku, ale obaj milczeli.
- Możemy pogadać? - Zapytała i chłopak wstał i pożegnał się z "towarzyszem".
Ostatnio spędzali razem dużo czasu; na treningach i w czasie wolnym. Molly zobaczyła w nim wiele rzeczy, o które by go nie posądzała i bardzo ją to intrygowało, sprawiało,  że go szczerze polubiła.
- Właściwie to czemu się tu znalazłeś? - Zapytała gdy usiedli pod jedną ze ścian, z dala od ciekawskich spojrzeń. - Miałeś to czego ja zawsze pragnęłam: dom, kogoś kto się tobą zaopiekuje, zatroszczy gdy nie wrócisz na noc do domu...
W jego oczach przez chwilę widać było ból. Dziewczyna poczuła wyrzuty sumienia, że zadała pytanie. Ale zanim zaczęła to odkręcać Lucas powiedział:
- Kiedyś pokłóciłem się z rodzicami. O głupotę, której nawet nie pamiętam. W każdym razie, uciekłem potem z domu. Gdy rodzice mnie szukali, mieli poważny wypadek. O tym, że nie żyją dowiedziałem się dopiero gdy wróciłem do domu...
Molly zrozumiała na czym polegał jej błąd. Ale chłopak nie dał jej dojść do słowa. Mówił opanowanym głosem patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Mój starszy brat bardzo się starał nie mieć mi tego za złe. Ale oboje wiedzieliśmy, że zostaliśmy sierotami przeze mnie. On całe dnie spędzał w warsztacie a ja unikałem ludzi. Nienawidziłem siebie. I wtedy uaktywnił się mój dar, przenoszenie swoich emocji na innych. Więc ludzie nienawidzili mnie tak bardzo jak nienawidziłem sam siebie. - Na końcu zdania głos mu się lekko załamał.
Molly chwyciła go za rękę z lekkim wahaniem. Poczuła jego smutek i poczucie winy.
- Ja cię nie nienawidzę. - Powiedziała starając się by jej głos zabrzmiał pewnie. - A nawet bardzo cię lubię. Zasłużyłeś na coś więcej.
- To miłe, ale nie musisz mnie pocieszać. - Znowu mówił opanowanym tonem.
- Lucas, nie odrzucaj mnie. Sam zaoferowałeś mi pomoc a ja nie mogę patrzeć obojętnie jak ty cierpisz... - Przerwała bo poczuła jak zmieniają się jego emocje. Poczuła sympatię i ciepło. A potem zawstydzenie.
Postanowiła nic więcej nie mówić.  Puściła jego rękę dając mu swobodę odczuwania ale oparła głowę na jego ramieniu.
- Jesteśmy na siebie skazani. - Westchnął z uśmiechem.
*
- Usiądź. - Deyan wskazał Izzy jedyny, wolny fotel. Posluchała i od razu poczuła,  że chce uciec.
Miał założone okulary, ale dziewczyna bała się, że zaraz je ściągnie. A słyszała od Jacka co się pod nimi kryje.
- Jesteś morderczynią, tak? - Zapytał poważnym tonem. Ciemnowłosa wbiła wzrok w swoje dłonie.
- Tak, jestem. - Odparła cicho.
- Ile lat miał twój brat? - Zapytał,  ale od razu sobie odpowiedział - Sześć. Przed sobą miał jeszcze całe życie. Które Ty i twój brat zabraliście.
- To był wypadek. - Jęknęła drżącym głosem. Od czasu wypadku z nikim o tym nie mówiła, z Theo unikali tego tematu jak ognia.
- To nie zmienia faktu, że to twoja wina. - Odparł Deyan. Izzy zerknęła na jego, opierał łokcie na biurku i masował sobie skronie. Czuła, że na nią patrzy.
"To głupie." Pomyślała. "Przecież on jest ślepy."
Mimo to miała wrażenie, że jego wzrok przewierca jej czaszkę.
- Moim darem jest napawanie ludzi strachem. - Powiedział. - Sam decyduję jak wielkim. Strach odbiera im zdolność ruchu, jasnego myślenia, oceny sytuacji. Obnaża prawdziwe, ludzkie oblicze.
Poczuła jak włos jeży jej się na karku. Ledwo powstrzymała się by nie uciec z fotela.
- Po co to wszystko? - Zapytała cicho opuszczając wzrok.
- By zmusić was do tego,  po co tu przybyliście. - Powiedział twardo i stanowczo po czym zaniósł się kaszlem.
"Uduś się." Pomyślała ze złością Izzy, ale zaraz się tego przeraziła. Nie chciała być przyczyną kolejnej śmierci.
W tej chwili poczuła paniczną chęć powrotu do domu. Jej ręce zaczęły drżeć i czuła się jak chwile po wybuchu domku jej brata.
Uniosła wzrok i spojrzała na Deyana, który zdjął okulary.
Więcej nie zniosła.
Jej krzyk pełen paniki i strachu rozległ się po całym domu.
*
Każdy siedział w swoim pokoju. Część gapiła się w ściany inni udawali, że śpią, ale wszyscy myśleli o tym co przeżyli w gabinecie Szefa.
Powróciły do nich emocje, o których przez całe życie starali się zapomnieć. Strach, który przejął nad nimi kontrolę przez tą chwilę zapadł im w pamięć i wiedzieli, że na długo tam pozostanie.
- Najskuteczniejsza kara z jaką się spotkałem. - Powiedział cicho Taku w ciemność pokoju. - A mój ojciec był ich mistrzem.
- Tak, to... - Nadciagnęła od niego odpowiedź Theo, ale przerwał ją ktoś wchodzący szybko do ich pokoju.
Tajemniczy ktoś zapalił światło, które na chwilkę oślepiło japończyka. Gdy odzyskał zdolność widzenia zobaczył Jacka dyszącego na środku ich pokoju.
Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Theo i wstał.
- Jack... - Zaczął, ale ten mu przerwał.
- Dzisiaj upałem. - Dyszał. - Podczas biegania.
- No tak, pamiętam. - Odparł brytyjczyk.
- Wtedy ukradłem Bratu klamkę. - Wysapał.
- Ci ty zrobiłeś?! - Zapytali oboje w szoku.
- To był dobry moment, ich uwaga była uśpiona. Poza tym, nie spodziewali się tego po mnie. - Powiedział z uśmiechem. Widząc ich miny dodał - Byłem już w jednym z tych pokoi. Były tam zapasowe. Jedną podrzuciłem w miejsce gdzie biegaliśmy a jedną sobie wziąłem.
Pokazał im biały, plastikowy przedmiot.
- Jack, jesteś geniuszem. - Powiedział Taku z podziwem w głosie, ale Australijczyk miał nieciekawą minę.
- Przeczytałem niektóre z tych papierów co tam leżały. - Powiedział lekko załamanym głosem. - I z nich wynika, że tylko 5 z całej naszej grupy przeżyje. Reszta zginie w drugim etapie szkolenia.
*
Taa daam! :D
Rozdział tak szybko bo nie wiem kiedy teraz będę mogła pisać skoro szkoła wróciła :c
I jak wrażenia? Długi jakiś wyszedł, ale do wyboru miałam albo uczyć się matmy albo pisać, więc...
Mam nadzieję,  że się podoba ;)

piątek, 2 stycznia 2015

7. Kiedy nadciąga burza.

- Czemu właściwie stąd nie uciekniemy? - Spytał Dragan gdy próbował obronić się tarczą przed atakami Theo.
W odpowiedzi chłopak zamarł z uniesionym mieczem, z dziwną miną.
- To idiotyczne, ale nigdy o tym nie pomyślałem. - Odparł po chwili i zamachnął się bronią bo surowy wzork Hummela przeszywał jego plecy.
- To samo pomyślałem gdy na to wpadłem. - Powiedział małpiasty sapiąc i ledwo trzymając tarczę po pół godzinnym treningu.
- Ciekawe co na to Taku. - Zamyślił się Theo.
- Bardzo mu ufasz. - Stwierdził Dragan niepewnym tonem, ale nie odparował ciosu i jęknął z bólu ocierając obite ramię.
"Dobrze, że nie ostrzą broni." Pomyślał po raz setny.
- Wybacz! - Brytyjczyk rzucił się z przeprosinami.
- Spoko, przeżyję. - Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Na dziś wystarczy! - Rozległ się głos Brata. - Wynocha! - Jak zwykle był bardzo miły, czyli wrzeszczał z wściekłością i sypał iskry wzrokiem.
- A jak tam Jack? - Spytał Dragan gdy wychodzili z sali.
- Ma duże chęci. - Odparł Theo. - Nieźle nim wstrząsnęli, ale obawiam się, że ani ja, ani Taku nie mamy zdolności, żeby mu jakoś super pomóc. - W jego głosie słychać było żal. - Sami sobie ledwo radzimy.
- Szkoda, że Raj to taki dupek. - Stwierdził rosjanin.
- Nie jest aż taki zły. - Stwierdziła Izzy podchodząc do nich.
- Bo ma na ciebie ochotę, to nie jest. - Burknął jej brat z nieciekawą miną.
- Chodzi o Jacka? - Dziewczyna zignorowała uwagę Theo.
- Nie wiem czy chłopak jest aż tak zdesperowany. - Zaśmiał się Dragan.
- Ale coś musi zrobić. - Zjeżyła się. - A wasz rasizm jest wręcz śmieszny.
- To nie rasizm, a zwykła niechęć. - Odparł spokojnie Theo.
- To może nie myśl o sobie a o Jacku. - Powiedziała poważnie i przyśpieszyła kroku zrównując się z Shanon.
- Ma trochę racji. - Rzucił nieśmiało rosjanin.
- Oczywiście. - Prychnął z niezadowoleniem. - Ona zawsze ma rację.
*
Lucjan nie mógł sobie odpuścić.
A nie chciał cały czas biegać do Chestera albo Theo jakby byli przywódcami. On też miał coś do pokazania.
Skradał się w kierunku zakazanej strefy domu.
Kiedy stanął przed drzwiami oddzielającymi go od jego celu zawahał się. Deyan napawał go lekkim niepokojem, ale chęć zaistnienia w grupie była silniejsza.
Nacisnął klamkę.
Spodziewał się, że będą zamknięte, ale bez problemu się uchyliły.
Otworzył je szerzej i zobaczył korytarz, taki sam jak w innych częściach domu: bez okien, oświetlany tylko słabymi lampkami wiszącymi na ścianach o szmaragdowym kolorze z odcieniami szafiru gdzieniegdzie.
Były tylko dwa wyjścia, drzwi, którymi Lucjan wszedł i te naprzeciwko,
Przełknął ślinę i zrobił krok. Niepewnie rozejrzał się wokół siebie i gdy nic się nie stało ruszył dalej.
Już bez zbędnego wahania spróbował otworzyć następne drzwi, ale tym razem były zamknięte. Ale był na to przygotowany.
Wyciągnął z kieszeni długi, cienki drucik, który wsadził w dziurkę od klucza i zaczął operację.
Po chwili zamek przyjemnie kliknął i chłopak mógł już bez problemu otworzyć drzwi.
Wszedł do okrągłego pomieszczenia, które nie przypominało żadnego z tych, które znał w dozwolonej części domu. Znalazł włącznik światła i zobaczył, że pokój tak na prawdę ma kształt pięciokąta, w każdej ścianie były drzwi. Każde takie same, bez żadnych plakietek, opisu i , co Lucjan zauważył dopiero po chwili, bez klamek,
- Co jest? - Szepnął do siebie. szukając możliwości przejścia dalej.

*

- Noszą ze sobą klamki do tych drzwi. - Opowiadał Lucjan po cichu gdy już zgasili światła. - Bo one mają dziury, idealne na klamki.
- Dziwne zabezpieczenia. - Stwierdził Sasha. - Takie... nienowoczesne.
- Jak wszystko tutaj. - Dodał zamyślonym głosem Lucjan. - Te wszystkie metody, których nas uczą, ten dom jakby wyjęty z dwudziestolecia międzywojennego, nie widziałem tu nic co mogło by pochodzić z XXI wieku.
- Jak się żyje wiecznie, to może nie nadąża się za czasami. - Francuz ziewnął. - Pogadamy o tym jutro.
Lucjan usłyszał jak chłopak się przewraca na drugi bok i zaczyna oddychać spokojnie i równo. Westchnął, wiedział, że nie zacznie. Ręce cały czas trzęsły mu się po powrocie z okrągłego pokoju.
"Przejdę przez te drzwi." Obiecał sobie.
Na następny dzień o jego wyprawie wiedziała już cała ekipa. Chyba nie docenił Sashy i jego gadatliwości. Albo całej grupy i jej rosnącej zażyłości.
- To było głupie. - Podeszła do niego Luci z surową miną.
- To miłe, że tak uważasz. - uśmiechnął się szelmowsko. Poznał tę dziewczynę w drodze do Francji i spędził z nią kilka godzin w autobusach i chyba ją polubił. Zdecydowanie za dużo gadała, ale była bardzo optymistyczna co czasem mu się udzielało.
- To nie są żarty, Lucjan! - Żachnęła się. - Mogli cię złapać.
- A tak cię to martwi? - Zaśmiał się na widok jej zmieszanej miny.
- Jesteś większym idiotą niż przypuszczałam. - Powiedziała i odeszła.
- Uwielbia mnie. - Powiedział do stojącego obok Dragana, który siłował się właśnie z ciężarkami. Ten w odpowiedzi tylko prychnął ze śmiechem.

*

- Jack? - Do chłopaka podeszła Izzy z Roni.
- Tak? - Podniósł głowę znad rowerka, na którym ćwiczył. Dzisiaj wszyscy mieli trening wysiłkowy.
- Mogę Ci załatwić pomoc Raja. - Powiedziała Izzy. - Tylko musisz się zgodzić.
- Z, z Rajem? - Zająknął się.
- Wiemy, że to dupek, ale jeśli nie chcesz kłopotów, to się zgódź. - Wtrąciła Roni. Jej ukraiński akcent zawsze wydawał się Jackowi śmieszny.
- Czemu mi pomagacie? - Zapytał tylko.
- Bo jesteśmy paczką, co nie? - Ukrainka się uśmiechnęła. - Tylko w kupie mamy szanse na to, żeby nas nie stłamsili.
- No dobra. - Powiedział po chwili zastanowienia. Ale coś ścisnęło mu żołądek na myśl o treningach z brazylijczykiem.
"To nie ma szans wypalić." Pomyślał.

*

Wypuścili ich na zewnątrz.
Ledwo stopniał śnieg, było jeszcze chłodno, ale w tym dniu świeciło słońce i panował nastrój zbliżającej się wiosny.
Oczywiście wyszli w ramach treningu, Brat wyznaczył trasę i cała grupa miała biegać.
Biegali po ogrodzie który dotąd widzieli tylko z okien. Był ogrodzony murem wysokim na około dwa metry, zza którego widać było las. Nie było kwiatków czy innych rabat, tylko parę krzaków i równo przystrzyżona trawa.
Ale i tak miło było wyjść na świeże powietrze. Maria zaczynała się już dusić w tych zielonych ścianach i nieciekawych salach treningowych.
Biegała w swoim tempie, nie miała zbyt dobrej kondycji, ale towarzyszył jej Leo. Przed nimi biegły Izzy i Molly, też w parze.
Na tą drugą brazylijka nie mogła patrzeć bez uczucia niechęci. Od kiedy rozmawiała z nią po raz pierwszy obiecała sobie, że utrudni jej życie jak tylko bardzo będzie w stanie. Irytowało ją to, że pomimo jej beznadziejności, ludzie tutaj wydawali się ją lubić. Tę rudą bestię otaczało więcej ludzi niż ją, to nie mieściło jej się w głowie.
"W końcu znajdę na nią haka." Mściła w myślach.
Wracając do swojego pokoju by się ogarnąć po bieganiu zobaczyła jak Sasha i Julian wchodzą do pokoju Chestera i Taku, rozglądając się przed wejściem czy nikogo nie ma. Nie zauważyli jej.
"Co oni knują?" Pomyślała i podeszła pod drzwi. Zajrzała przez dziurkę od klucza.
Zauważyła jedynie siedzących na ziemi, naprzeciwko drzwi, Molly i Lucasa.
"Czyli jest ich tam więcej." Ucieszyła się i przyłożyła ucho do otworu.
- Musimy się dowiedzieć co jest za wszystkimi tymi drzwiami! - To był głos Lucjana.
"Jakimi drzwiami?" Przebiegło jej przez myśli. Nikt nie powiadomił jej o wczorajszej eskapadzie hiszpana.
- Jak chcesz to zrobić skoro to opiekunowie noszą klamki? - Maria nie rozpoznała głosu, ani akcentu, więc postawiła na to, że był to Taku.
- Podczas treningu ktoś mógłby poprosić Brata o pomoc w walkach wręcz. - Powiedział Chester z lekkim zawahaniem w głosie. - Zostawi wtedy wszystkie rzeczy, które ma przy sobie na krześle, na którym zazwyczaj siedzi. Kiedy będzie zajęty ktoś to przeszuka.
Zapadła głucha cisza. W końcu odezwał się Theo:
- Ja mogę go zająć. - Maria przypomniała sobie chłopaka na treningu. Nie wiedziała co robił zanim przybył do ośrodka, ale radził sobie bardzo dobrze i to prawie we wszystkim. Nie wątpiła, że byłby w stanie zająć Brata na jakiś czas. - A kto przeszuka rzeczy?
- Lucek to zaczął, więc niech to kontynuuje. - To był głos Roni, Maria nie pomyliłaby tego słowiańskiego akcentu. Był lekko złośliwy, ale naładowany pozytywną energią.
- Ekhm, no dobra. - Odpowiedział z zawahaniem.
- Jak was złapią to będziemy mieć przesrane. - Odezwała się Ana, Maria poznała po niemieckim akcencie. - Wszyscy.
- Jakbyśmy już mieli raj na ziemi. - Powiedziała Molly. - Warto spróbować.
"Mnie nie zaprosiliście?" Prychnęła Maria. "To nie liczcie na moją pomoc, wręcz przeciwnie." Uśmiechnęła się złośliwie i odeszła.

*

- Theo! - Zawołał chłopaka Lucjan. - Dzisiaj wielki dzień. - Uśmiechnął się i gdy go brytyjczyk odwzajemnił poszli razem nałożyć sobie śniadania.
- Jesteś wariatem. - Powiedział do Lucjana. - To proszenie się o śmierć, kiedy ten cały Deyan jest w domu.
- Być może, ale siedzimy tu już kilka dobrych tygodni, trzymają nas pod kluczem, nie pozwalają się z nikim kontaktować. - Odszepnął hiszpan. - Katują treningami, jakby szykowali sobie jakąś swoją armię.
- To po to, żeby nam pomóc. - Wtrącił z zawahaniem Jack.
- Myślę, że to ściema. - Odparł Lucjan. - Wykorzystują nas. Poza tym odpowiedź na wszystkie nasze pytania są za tymi drzwiami.
- Tylko niczego nie schrzańcie. - Do dyskusji dołączyła Roni. - Bo nas ukatrupią.
- Damy radę. - Uśmiechnął się z pewnością siebie Lucek.

*

- Panie Bracie! - Zawołał Theo. - Nie rozumiem, może pan jeszcze raz wyjaśnić mi ten chwyt Dżaksarow?
Brat Hummel spojrzał na niego jak na śmiecia, ale ściągnął bluzę i podszedł.
Lucjan wziął głęboki wdech i ruszył w stronę krzesła, z którego wstał łysol. Kucnął i wsadził rękę do kieszeni w bluzie, cały czas spoglądając na Theo, którego właśnie obejmował Hummel.
Niestety nie zwracał uwagi na inny szczegół.
- Bracie Hummel!? - Głos Marii wyrwał go ze skupienia.
Lucjan razem z Bratem spojrzeli na dziewczynę, która wskazywała na hiszpana, grzebiącego w nieswojej kieszenii.
Hummel spojrzał chłopakowi w oczy.
- Macie wielki problem. - Powiedział z mściwym uśmiechem.

*

Burza dopiero nadciąga! :D
Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania :D

P.s. Dżaksarow to chwyt zapaśniczy, ze stójki :D