czwartek, 26 grudnia 2013

3. Kiedy poznajemy siebie.

- Kółko zapoznawcze? - Zdziwił się Raj i prychnął prześmiewczo. - Jak w podstawówce?
- Oj, weź. - Jęknęła z rozbawieniem Izzzy stojąca w drzwiach. Theo stał za jej plecami z naburmuszoną miną. Nie lubił brazylijczyka i nie był zadowolony z tego, że jego siostra zapraszała go na te przeklęte kółko. Nie podobał mu się też sposób w jaki odnosił się do Iz. - Nie wiadomo ile będziemy tu siedzieć, warto się poznać. Poza tym Olympia kazała przyjśc. Ja miałam tylko przekazać wiadomość.
- No dobra. - Mruknął w odpowiedzi.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wyszła. Raj poczuł, że ma ją w kieszeni.
*
- Tu jest jak w więzieniu. - Narzekał Sasha. - Godziny posiłków i snu, cały czas jesteśmy monitorowani i mamy spacerniak! A do tego te kraty w oknach...
- Trochę za dużo narzekasz. - Stwierdziła Julia, chociaż w głębi duszy się z nim zgadzała. Nie czuła się najlepiej w murach tego małego pałacyku.
- Nie narzekam, tylko mówię prawdę. - Odparł z lekkim uśmiechem.
Wtedy do pokoju weszła lokatorka Julii, Kornelia. Spojrzała na nich niepewnie i zapytała:
- Nie przeszkadzam?
- Nie, no co ty. - Odparła niepewnie francuska.
- To dobrze. - Polka uśmiechnęła się do chłopaka siedzącego obok dziewczyny. - Idziecie na kółko zapoznawcze? Podobno Olympia powiedziała, że nie wszyscy muszą przyjść.
Spojrzeli po sobie niepewnie.
- Jeszcze nie jesteśmy pewni. - Odparł Sasha.
- Chodźcie, chyba warto się poznać. - Nalegała.
- Dobra. - Odezwała się, nagle, pewnie Julia. Sasha spojrzał na nią zdziwiony.
- Tak? - Zapytał.
- No, przynajmniej ja. - Dodała.
- No to super! - Blondynka uśmiechnęła się szeroko i szczerze. Zabrała z torby sweter i wyszła.
- Naprawdę? - Sasha dalej był zdziwiony. Poznał już Julię na tyle, żeby wiedzieć, że nie lubi towarzystwa ludzi, woli samotność lub niewidzialność.
- Naprawdę. - Zaśmiała się cicho.
*
Taku spojrzał na rękawiczki.
Długie do łokci, czarne, eleganckie rękawiczki z materiału, którego japończyk nie znał.
Leżały na jego łóżku, gdy przyszedł.
Nastawiony był do nich sceptycznie. Zresztą, jak do wszystkiego tutaj.
- Włóż. - Usłyszał głos współlokatora, który wyszedł właśnie z łazienki. Miał mokre włosy i był bez koszulki. Niedawno przyszedł do pokoju, bo cały czas się gdzieś szwęda ze swoją siostrą.. - Nie dowiesz się czy działają, do czasu aż ich nie wypróbujesz.
- Doceniam twoją troskę, Theo, ale to moja decyzja. - Odparł bezpłciowo.
- Dobra. - Chłopak wzruszył ramionami. Założył koszulkę i usiadł na swoim łóżku. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale coś go powstrzymuje.
- Wyduś to z siebie. - Powiedział lekko Taku.
- Chodzi o to, że jesteś Takei, prawda?
- No tak. - Odparł japoczyk przeczuwając dalszy ciąg rozmowy.
- Poznaliśmy z Izzy twojego ojca i brata. - Powiedział. - Nawet byliśmy w twoim domu, ale nie wiedzieliśmy, że ma jeszcze jednego syna.
- Ojciec do pewnego czasu bardzo się mnie wstydził. - Odparł mając nadzieję, że to wystarczy.
I widać wystarczyło bo Theo zajął się sznurowaniem butów.
Taku poczuł do niego sympatię.
Jego wzrok powędrował na rekawiczki. Westchnął ciężko i zaczął je zakładać.
*
- Witajcie! - Olympia znowu była kobietą z pierwszego ich spotkania. Elegancka, uśmiechnięta. Maria mogłaby przysiąc, że ma nawet mniej zmarszczek na twarzy. - Postanowiłam przesunąć testy merytoryczne i fizyczne na wieczór. Nie musicie dziękować. - Zaśmiała się sztucznie.
Nie widząc reakcji ze strony zebranych na chwilę straciła rezon, ale zaraz znowu się umiechnęła.
- Zrobimy taką zabawę jak w szkole? Każdy powie coś o sobie.
- Mogę coś powiedzieć? - Odezwał się Chester.
- Nie teraz. - Odparła Olympia nawet na niego nie patrząc.
- Myślę, że jednak teraz. - Lucjan go poparł.
Tym razem kobieta spojrzała na niego. W oczach miała furię.
- Powiedziałam nie teraz. - Jej głos był cichy i szarpany. - Mi się nie przerywa, nie wcina w słowo i nie sprzeciwia, jasne?
Chłopak speszył się i ucichł.
- No i poprawnie. - Odparła kobieta widząc jego skruchę. Rozejrzała się po twarzach zebranych. - Już wam mówiłam, że teraz należycie do nas. Ale myślę, że jestem dla was za miękka. Nie poznaliście jeszcze mojej mocy. Myślę, że jeśli poznacie mnie lepiej nabierzecie szacunku.
Zrobiła długą przerwę a ludzie popatrzyli po sobie. W końcu zaczęła mówić:
- Urodziłam się w 1814 roku, tutaj, w Lyonnie. - Jej głos była pusty. Po salo przeszedł szmer zdziwienia. - Tak, jestem taka jak wy. Też jestem dziwadłem, wyrzutkiem, odmieńcem. I też nie miałam łatwo. Dużo przeżyłam: dom dziecka, dwie wojny światowe i rzeczy, których nawet nie potraficie sobie wyobrazić. - Jej głos zatrząsł się na końcu zdania. Pan Hummel zrobił krok w jej stronę, ale Olympia podniosła rękę na znak, żeby się nie zbliżał. - Nic nie wiecie o sobie, swoim gatunku, swojej przeszłości, przyszłości a nawet teraźniejszości. Nie wiecie co to cierpienie i płacz. Ale ja was nauczę. Staniecie się tak silni jak ja. - Tym razem jej wypowiedź zakończyła się, przerażającą pewnością i siłą.
Wśród zgromadzonych zaległa cisza. Niektórzy popatrzyli po sobie niepewnie, część wytrzeszczyła w niedowierzaniu oczy.
- A więc Lucjanie, Chesterze, jakie było twoje pytanie? - Zapytała a na jej ustach znowu zakwitł uśmiech.
- Teraz mam już kilka pytań. - Chester miał zamyślony głos. - Co miała pani na myśli mówiąc, że nic nie wiemy o swoim gatunku? Jakim gatunku?
- Ojejku! - Zaśmiała się jakby to pytanie było dziecinnie głupie. - Miałam na myśli wasz gatunek. Odmieńców!
- Jesteśmy osobnym gatunkiem? - Zapiszczała Ana z przerażeniem w głosie.
- Powstaliście w inny sposób niż ci normalni ludzie, więc tak. - Odparła Olympia.
- To nie definiuje gatunku. - Wtrącił Jack. - Co najwyżej rasę...
- Oh, przymknij się. Nikt nie chce słuchać przemyśleń okularnika. - Zirytował się Raj. Australijczyk posłusznie się uciszył, przygaszony. Od razu pożałował, że postanowił zabrać głos.
- Daj mu spokój. - Odparła Molly. - Nie każdy musi wyglądać jak rasowy dupek łamiący serca księżniczkom.
- Spokój! - Przerwała tę wymianę zdań krzykiem Olympia. - Ma panować spokój! Takie sprzeczki rozwiążecie jutro na treningach!
- Ty mi śmiesz mówić o spokoju?! - Molly się zdenerwowała, jej ręce zaczęły się trząść. - Najpierw wywołujesz moją Bestię w ramach jakiegoś pieprzonego testu a teraz mówisz o spokoju?!
Siedzący obok niej Lukas wspomniał jej nieludzkie krzyki z pokoju testowego. Dowiedział się już, że to gniew zmienia dziewczynę w krwiożerczą Bestię. Wtedy wpadł na pewien pomysł, który teraz postanowił sprawdzić.
Zdjął rękawiczkę i wziął uspokajający, głeboki oddech i chwycił Molly za rękę.
Poczuł jak jego emocje przepływają na dziewczynę. Jej ramiona się rozluźniły a ręce znieruchomiały. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Dziękuję Lukasie. - Powiedziała uśmiechnięta Olympia. - Widzę, że jesteście zbyt nerwowi na jakiekolwiek rozmowy. Kółko dokończymy innym razem, teraz macie wolne do 18. Potem macie stawić się na testach.
*
- Dziękuję za to co zrobiłeś na sali, ale nigdy tego nie powtarzaj. - Powiedziała niepewnie Molly do swojego wybawcy kiedy wracali do pokoji.
- Dlaczego? - Zapytał. Podobało mu się, że jego moc może w końcu przynieść coś dobrego. - Mnie to nic nie kosztuje a może komuś uratować życie.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. - Odparła na pozór twardo.
- To po co tu przyjechałaś? - Zapytał. Molly lekko zatkało. Lukas uśmiechnął się pod nosem. - Widzisz? Nikt nie może przez życie iść samotnie. - Powiedział i zniknął za swoimi drzwiami.
"Gdybym tylko sam potrafił się zastosować do swoich rad." Westchnął w myślach.
*
Leo poprawił włosy w lustrze. Za swoimi plecami zobaczył swojego wspólokatora. Patykowaty, okularnik, widać po nim było, że jest lekko aspołeczny.
Włoch stłumił w sobie pogardę.
"On za żadne skarby nie zostanie moim sojusznikiem." Pomyślał. "Ale ktoś musi."
Od razu do głowy wpadł mu obraz czarnoskórego brazylijczyka.
"Chyba muszę porozmawiać z Rajmundem." Pomyślał i uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.

***

Witam po świtętach!
Jednak zdecydowałam się dodać rozdział przed nowym rokiem :p

I jak się podoba? Co myślicie o postaciach? Mam nadzieję, że stają się coraz bardziej wyraziste. Kogoś zdążyliści polubić? Kogo chcieliśbyście więcej?

Dziękuję za każdy komentarz i opinię :*

sobota, 21 grudnia 2013

Zapraszan na podstronę bohaterowie!

Serdecznie zapraszam na podstronę bohaterowie, gdzie znadziecie krótki opis każdej postaci i (wprowadzoną dzisiaj) niespodziankę! :D

piątek, 20 grudnia 2013

Wesołych świąt!

- Jestem już stary. - Mówił staruszek do chłopca. - Za mojego panowania odeszło wiele wielkich osób. Nelson Mandela, Paul Walker, Cory Monteith... Ale życie dostało wiele postaci, których czas dopiero nadejdzie, takich jak Royal Baby. Zdarzyło się wiele tragedii, na które nie miałem wpływu, np. Maraton w Bostonie. Mam nadzieję, że za mojego panowania nie brakowało też szczęśliwych chwil.
Zamilkł na chwilę.
- Myślę, że mimo wszystko to był dobry rok. - Powiedział w końcu. - Wielu ludzi przeżyło wspaniałe momenty swojego życia. A święta... - Zamyślił się. - Święta są piękne co roku. Ale w moim były magiczne. Pełne miłości, radości, zaufania i ciepła. Każdy powinien zadbać by takie były.
Znowu zamilkł, zatopił się we własnych myślach gładząc długą, siwą brodę. Potem, jakby nagle, przypomniał o chłopcu.
- Czeka cię ciężkie zadanie. - Powiedział kiwając pouczająco palcem wskazującym. - Musisz pamiętać, że każdy potrzebuje radości i smutku, ciepła i zimna, świąt i pracy. Pamiętaj o tym a będziesz wspaniałym Nowym Rokiem.
- Dobrze, Stary Roku. - Odpowiedział chłopiec i w tym momencie za oknem rozległo się odliczanie zebranego tłumu.
Staruszek uśmiechnął się, a gdy tłum doliczył do zera i w niebo wystrzeliły kolorowe ognie, zamknął oczy i zasnął.
Dziecko wstało i podeszło do okna.
- Będzie dobrze. - Powiedziało.

***

Tą krótką historyją chciałam życzyć wam wesołych, pogodnych i ciepłych świąt Bożego Narodzenia, szczęśliwego i szalonego Nowego Roku i spełnienia marzeń i planów w roku 2014. :*

Nowego rozdziału nie będzie już w tym roku ponieważ wyjeżdżam :c
Ale głowa do góry i tak pewnie będziecie mieć dużo roboty :D

Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze :*

Paulina

wtorek, 17 grudnia 2013

2. Kiedy dostajemy w kość.

Ana ruszyła niepewnie za Olympią. Zniknęła za drzwiami a w grupie rozległy się nazadowolone głosy.
Część ruszyła do pokoi po zostawiony tam sprzęt elektroniczny a część usiadła na ziemi czekając na swoją kolej.
- Ciekawe na czym będzie to polegać? - Zaczęła Luci. - Bo o testy merytoryczne to się nie martwię. Zawsze mogę...
- Morda jej się nigdy nie zamyka. - Warknęła Maria do brata, który nie za bardzo słuchał. - Raj! Skup się! Widzisz ładną buzię i od razu tracisz głowę.
- Nie tracę głowy. - Zaprzeczył. - Tylko po prostu za dużo narzekasz. Wyluzuj i znajdź sobie ofiarę. Jak zawsze. - Powiedział znudzonym tonem.

Chester stał w oknie z uśmiechem na twarzy.
Uwielbiał to miejsce. Tyle ludzi i żadnych głosów w głowie!
Kątem oka zauważył, że ktoś się zbliża.
- Co się tak szczerzysz? - Zapytał z uśmiechem jego współlokator, Dragan. Chłopak z ogonem.
- Bo lubię to miejsce. - Odpowiedział.
- Coś czuję, że pani O. to zmieni. - Spoważniał na chwilę, ale zaraz znowu się uśmiechnął. - Ale przynajmniej nie jestem tu jedynym, prawdziwym dziwolągiem.
Chester podniosł zdziwiony brew.
- Prawdziwym? - Zapytał. - A można być nieprawdziwym?
Wcale nie uraziło go nazywanie dziwolgiem. Dragan mówił to w taki... przyjemny sposób.
- Uwierz mi, może. - Zaśmiał się i przerzucił na coś wzrok. - Hej, coś się stało?
Chester odwrócił się i zobaczył długonogą brunetkę z kokieteryjnym uśmiechem. Jego koleżankę z autobusu, Shanon.
- Hej - Przywitała się z nimi. - Poznaję ludzi. Jestem Shanon. - Wyciągnęła rękę do jego znajomego, zalotnie mrugając.
Chester stłumił prychnięcie widząc, że Dragan całkowicie jej uległ.
W sumie mu się nie dziwił. Ta dziewczyna mogła omotać faceta tylko skinieniem.
"Tak jak wszystkie, zresztą." Pomyślał. "Wszystkie dziewczyny są tu wyjątkowo ładne. Choć niektórym brak tej pewności siebie, która sądzi o seksowności."
Tak rozmyślając rozglądał się po sali i natrafił na wzrok Izzy. Poznali się wczoraj szukając kuchni.
Uśmiechnęła się do niego serdecznie a on już miał zrobić to samo gdy drzwi się otworzyły i pojawił się w nich któryś brat, mówiąc:
- Chester Hometime.
Wszystkie oczy skierowały się na niego gdy ruszył we wskazanym kierunku.
Po drodze minął Izzy, która uśmiechała się teraz pocieszająco.
W pokoju, w którym się znalazł było tylko twardy fotel i białe ściany.
Any nigdzie nie widział.
- Usiądź. - Powiedział Brat. - Jestem Hudson. I poddam cię próbie psychicznej.
Spenił polecenie i zgasło światło.
*
- Jestem Karowsky i poddam cię próbie psychicznej. - Powiedział Brat do Molly. Była ona w tym samym pokoju co Chester kilkadziesiąt minut temu.
Usiadła na tym samym fotelu co on i światła zgasły.
- Nie panikuj. - Usłyszała i jej ręce i pierś zostały skrępowane przez pas i przywiązane do fotela.
- Co jest... - Mruknęła gdy na ścianie przed nią wyświetlił się film.
Zobaczyła kobietę, której twarz starannie wymazała z głowy, swoją matkę. Sądząc po jej wyglądzie ukazana scena odbywała się dobrych kilka lat temu. Bawiła się na słonecznej łące z małym chłopczykiem. Jej synem z drugiego małżeństwa. Z tym bękartem, który wypchnął Molly z życia kobiety.
- Co to ma znaczyć?! - Zawołała dziewczyna próbując się wyszarpać.
Potem obrazek się zmienił i ukazał tę samą kobietę, tyle, że z oznakami upływu lat na piegowatej twarzy. Chłopak, który szedł obok niej miał kilkanaście lat, może dwanaście.
Molly znała tę scenę. Wiedziała co zaraz zobaczy.
Jej matka szła z synem szarą ulicą, szybkim krokiem. Jakby chciała przed czymś uciec.
Minęła jakąś kupę szmatek na ziemi rzucając jej pogardliwe spojrzenie.
Wtedy kupka chwyciła ją za nogawkę.
- Mamo? - Zapytała dziewczynka, niewiele starsza od przyrodniego brata, wyłaniając się ze szmatek.
- A fu! - Powiedziała kobieta przyspieszając i wyrywając się dziecku.
Molly doskonale pamiętała tę scenę, chociaż spędziła lata na wycieraniu jej z pamięci.
To było rok po tym jak kobieta, mająca być jej matką zostawiła ją z ojcem pijakiem dla jakiegoś bogatego lowelasa. Tydzień po jej odejściu ojciec zmarł a ona uciekła.
Żyła na ulicy uciekając przed sierocińcem.
Ale matkę pamiętała i w sercu kryła nienawiść, która potem jej życie uczyniła koszmarem.
Potem na ścianie pojawiły się obrazy, których nie znała. Chłopak kończył szkołę. Ich matka z oczami pełnymi dumy tuliła syna...
Molly wrzasnęła z wściekłości i poczuła, że traci świadomość.

Ocknęła się gdy Karowski wynosił ją z pokoju. Znowu ogarnęła ją złość i wyrwała się z ucisku Brata.
Miała ochotę wydrapać mu oczy
- Co to miało być?! - Warknęła. Nie zauważyła nawet, że znowu znalazła się w holu, gdzie stało kilka osób. - Skąd macie te materiały? Kim wy do cholery jesteście?!
*
- Ukończyliśmy tylko testy psychiczne. - Mówiła Olympia z niezadowoleniem w głosie. - Pokazaliśmy wam najciemniejsze sekrety waszych dusz, najgłębsze rany.
Lukas patrzył na nią z nienawiścią. Przed oczami cały czas miał matkę wypominającą mu, że jest nieukiem i niewdzięcznikiem. Oraz to co stało się później. Jego ucieczkę, wypadek rodziców w trakcie szukania jego nędznego tyłka i wyrzuty brata.
Nienawidził siebie za to. A potem uaktywnił się jego "dar". Każdy kto go dotknął czuł to co on. A on czuł jedynie tępą nienawiść do siebie...
- Nikt nie zdał testu. A niektórzy ustanowiły nowy rekord w oblewaniu go. - Ciągnęła Olympia patrząc wymownie na Molly, która wciąż była czerwona na twarzy. - Nie jesteście pierwszą grupą, która tutaj trafiła. Wiedzieliśmy o was i waszych umiejętnościach, zanim wasza matka uświadomiła sobie, że jest w ciąży. - Mówiła z lekkim, szyderczym uśmiechem na twarzy. - Obserwujemy was od porodu do momentu aktualnego. Wiemy o was wszystko. Gdybyśmy nie wiedzieli, nie znaleźlibyście się tutaj.
- Jesteśmy waszym jakimś pieprzonym eksperymentem?! - Rozległ się podniesiony głos Rajmunda.
- Nie. - Odparła Olympia. - Jesteście potrzebującymi. Kolejnymi potrzebującymi. I tylko my potrafimy wam pomóc bo znamy wasze błędy, nawet jeśli wy ich nie znacie. Tylko my możemy was naprawić. I tylko nasze metody mogą tu zadziałać. Już się na to zgodziliście. Jeśli komuś coś nie pasuje to może jedynie zdusić to w sobie, albo umrzeć.
"Trzeba mi było zostać w domu." Pomyślała przestraszona Julia, mając w pamięci grzeszki pokazane w jej filmie.

~~~

Tak szybko w ramach przeprosin za długie niedodawanie w minionym czasie :)

Mam nadzieję, że się podobało :)

Chciałam bardzo podziękować Alex za pomysł i wszystkich serdecznie zaprosić na podstronę Bohaterowie gdzie opisałam króciutko każdą z postaci ;)

sobota, 14 grudnia 2013

1. Kiedy wszystko się zaczyna.

- Witam wszystkich zebranych. - Kobieta stojąca na środku sali była niziutka, jej srebrne włosy spięty były w elegancki kok a ubrana była w ciasną, ciemną spódnicę i czarny żakiecik do kompletu. - Jestem bardzo rada, że wszyscy dotarli na czas.
"Bardzo rada." Przedrzeźniła ją w myślach Maria. "Kto tak dzisiaj mówi?"
- Cele wasze są różne: chęć zmiany, przejęcia kontroli, wprowadzenie świeżości do swojego życia, ucieczka lub ciekawość. - Mówiła głosem pełnym emocji do małego tłumu zebranego tuż przed nią, składającego się z dziewiętnastu, młodych osób. Miała dziwny, wschodni akcent. - Tylko część osiągnie swój cel. Możliwe, że ktoś już to zrobił, przybywając tutaj. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z tego, że zostaliście specjalnie dobrani. Grupa, której częścią jesteście jest bardzo wyjątkowa. Relacje między wami będą bardzo ścisłe. Będzie zawierać przyjaźnie, będziecie się nienawidzić i kochać. Nikt nie będzie nikomu o obojętny, to mogę gwarantować.- Zrobiła krótką przerwę po czym dodała - Może trochę organizacyjnych spraw? - Zapytała nie oczekując odpowiedzi, z szerokim uśmiechem.
- Trzeba na nią uważać. - Szepnęła Izzy do brata a on kiwnął głową, całkowicie się z nią zgadzając.
"Jest taka sztuczna." Myślał. "Coś tu jest nie tak."
- Nazywam się Olympia i tak macie się do mnie zwracać. Pozwolę sobie przedstawić swoich współpracowników, niektórych na pewno znacie. - Omiotła salę rozradowanym spojrzeniem i ciągnęła dalej wskazując na wysokiego i postawnego, łysego mężczyznę w czarnym, eleganckim garniturze i trzech innych, z włosami, ale łudząco do siebie podobnych. - Pan Karowsky, Hudson, Hummel i Shouster. Możecie nazywać ich Braćmi. Będą was pilnować.
Po sali przeszedł cichutki szmer.
- Coś się nie zgadza? - Zapytała kobieta.
- Pilnować przed czym? - Odezwał się chłopak w dużych okularach i aparacie  na zęby, Jack.
- Ojej, przed wami samymi. - Zaśmiała się sztucznie i lekko histerycznie.
- Daliśmy się zamknąć w domu wariatów. - Szepnął Chester do swojej towarzyszki, Shanon, na co ona kiwnęła skwapliwie głową. Izzy popatrzyła na nich i w duchu obiecała sobie, żeby zdanie tego chłopaka brać pod uwagę.
- Dalej. - Ciągnęła. - Zostaniecie przydzieli do pokojów dwu, lub trzyosobowych w sposób alfabetyczny. W pokoju czekają na was małe upominki i dopiero od jutra zaczniemy żmudną pracę nad wami i waszymi umiejętnościami. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Jeśli ktoś przybywając tu liczył na urlop to się dalece zawiedzie. Czeka was tu dużo pracy, łez, potu, krwi i wyrzeczeń. To nie są wakacje a ciężka praca. - W ostatnim zdaniu zabrzmiała twarda nuta, ale kobieta zaraz się uśmiechnęła i dodała - Proszę się skierować do tego korytarza i poszukać drzwi z waszym imieniem. Widzimy się w tym miejscu, jutro o 7, o poranku.
Po tych słowach uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyszła.
Wszyscy popatrzyli po sobie zmieszani.
- Świat do odważnych należy. - Powiedział w końcu Lucjan i wszedł jako w pierwszy w ciemny korytarz.
*
- Nie jest tak źle. - Opowiadała Izzy siedząc na łóżku brata. Jego współlokator gdzieś wyszedł, więc nie miała okazji go poznać. - Ana, moja współlokatorka, sprawia wrażenie jakby bała się świata, ale jest miła.
- Jest źle, bo mamy osobne pokoje. - Prychnął Theo. Nie tak miał wyglądać wyjazd z jego siostrą. Miał się nią opiekować a teraz nawet nie mógł jej widywać tak często jakby chciał...
- Przeżyjemy. - Szatynka uśmiechnęła się, w jej oczach błyskały ogniki podniecenia. - Ale wiesz co, głodna jestem. Poszukajmy kuchni.
Jej bliźniak niechętnie zgodził się na prośbę.
"Jeszcze mi tego brakuje, żebyśmy mieli przesrane przez kolację..." Pomyślał.
*
- To chyba jakiś żart. - Rajmundo mruknął pod nosem patrząc na leżące na łóżku, z jego imieniem, lusterko. Na jego odwrocie było napisane: "Żebyś mógł zakochać się w sobie od nowa."
- Jestem Lucas. - Usłyszał niepewny głos za plecami. Odwrócił się i spojrzał na chłopaka, który stał niepewnie w drzwiach.
Wysoki, chudy, z patykowatymi rękami i nogami. Niepewna postawa i przestraszony wzrok nie zachęcały do poznania.
"To musi być żart..." Pomyślał zdegustowany. "Pewnie Maria trafiła na supermodelkę. Ja na ćwoka. Oczywiście."
*
W rzeczywistości jego siostra nie miała tak pieknie.
- Bo wiesz, ja przekazuję myśli dotykiem. - Trajkotała jej współlokatorka, Luci. Maria już poczuła, że jej nienawidzi. - Co w sumie bywa przydatne, ale wszystkiego są minusy...
Gadała bez przerwy od kiedy weszła do pokoju.
- Możesz się zamknąć?! - Warknęła w końcu. - Jeśli myślisz, że podróż tutaj z Brazylii jest lekka i przyjemna to się mylisz. Boli mnie głowa, więc zamknij już twarz.
Zaskoczona dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Wydawałoby się, że przejęła się tonem współlokatorki i Maria już była z siebie dumna, gdy Luci powiedziała:
- Jesteś z Brazylii? Ale genialnie! Ja zawsze chciałam tam pojechać, ale rodzice nie mają pieniędzy...
- Daj mi siłę. - Westchnęła teatralnie, dotykając wisiorka Matki Boskiej.
*
Molly siedziała na szerokim parapecie na korytarzu. Z okna widać było ogromny ogród, a jeśli człowiek potrafił patrzeć, widać było też ciężkie ogrodzenia, nie wyglądające przyjaźnie...
"Już mi się tu nie podoba." Pomyślała dziewczyna. "Za dużo ludzi."
Jakby na potwierdzenie jej myśli podeszło do niej rodzeństwo.
"Są identyczni." Zdziwiła się. "I są tacy piękni..."
- Hej, jestem Izzy. - Przedstawiła się dziewczyna. Nie wyciągnęła ręki, ale uśmiechnęła się przyjaźnie.
Molly przyjrzała się dziewczynie: wysokie buty na lekkim obcasie wyglądały na drogie. Do tego jeansy ładnie opinające długie nogi i elegancka garsonka.
Opanowała chęć skrzywienia się. Nie lubiła bogatych i eleganckich ludzi.
"Pewnie są strasznie nadęci..."
- Molly, miło mi. - Skłamała uśmiechając si sztucznie, wyciągając rękę do szatynki.
Jej brat drgnął zaniepokojony. Nie umknęło to dziewczynie, schowała rękę, ale nie powstrzymała komentarza:
- Jestem z Bostonu, nie mam domu, ale to nie oznacza, że przenoszę biedę dotykiem.
- Nie o to chodzi. - Powiedział od razu przepraszająco. - Słyszałem co ludzie tutaj potrafią zrobić drugiemu człowiekowi zwykłym dotknięciem. Przepraszam, jeśli cię to uraziło.
- Nieważne. - Zbagatelizowała przyjmując przeprosiny.
- Wiesz gdzie jest kuchnia? - Zapytała Izzy.
*
Po niedługim czasie bliźnięta uzbierały całkiem sporą grupę głodnych ludzi, szukających jedzenia.
- Myślicie, że możemy tu tak myszkować? - Zapytała przestraszona Ana.
Kornelia zwróciła uwagę na jej niemiecki akcent, poczuła, że jej sympatia do niemki maleje. Jako polka po prostu miała do jej kraju uraz...
- W razie czego Olympia nas upomni. - Odparła niepewnie na jej pytanie. - Pierwsza wpadka zawsze jest łagodnie rozpatrzana.
- Nie tutaj. - Usłyszeli głęboki, męski głos. Część obecnych wzdrygnęła się przestraszona.
- Pan jest... - Zaczęła Molly nie potrafiąc sobie przypomnieć imienia Brata, który objawił się zgromadzonym.
- Hummel. - Odpowiedział. - A kuchnia jest w 4 segmencie. Możecie z niej korzystać tylko od czasu dzwonu do podwójnego dzwonu. Dzisiejsza pora posiłków już minęła.
- Ale ja jestem głodna. - Jęknęła Izzy.
"Od razu widać kto tu miał szkołę przetrwania." Prychnęła w myślach Molly. Zaraz potem zaburczało jej w brzuchu i pożałowała dziewczyny. "Zero przygotowania..."
*
- Spóźnienie! - Usłyszał zaraz po wejściu do holu Lukas, który nie usłyszał budzika i zaliczył kilka minut opóźnienia.
Oskarżenie usłyszał od Olypii, która dzisiaj nie była już taka elegancka, uśmiechnięta i tryskająca energią. Ubrana była w firmowy dres a jej oczy zrobiły się ciemne, nie były już takie jasne i radoane jak wczoraj...
- Tym razem ci daruję, ale każde następne spóźnienie będzie surowo karane. - Powiedziała twardo. - Dzisiaj zrobimy testy fizyczne, psychiczne i merytoryczne.
Rozległy się pojedyncze jęki, ale część uśmiechnęła się z wyższością.
"Będzie można zaimponować tej seksownej bliźniaczce." Pomyślał Rajmundo przyglądając się Izzy z daleka. Był typem zdobywcy a taki łup byłby godny pochwały.
- Cały sprzęt elektroniczny zostawić w koszu. - Wskazała na duży, wiklinowy kosz obok jej nogi. - Oddacie je przy wejściu do sali i zwrócimy je na koniec szkolenia. - Ciągnęła Olympia. - Każdy złapany na nie oddaniu sprzętu zostanie surowo ukarany.
Taku skrzywił się zniesmaczony. Sposób wypowiadania się tej kobiety za bardzo przypominał mu jego surowego ojca.
"Surowo ukarany." Powtórzył w myślach. "Tak, to jego styl." Nagle zapragnął wrócić do Tokio...
- Zapraszam alfabetycznie wg. imion. - Powiedziała Olympia. - Ana Schwarz.

~~~

Przepraszam, że tak długo :c
Miałam już ten rozdział napisany, ale ktoś do mnie zadzwonił i wszystko się skasowało :c Być może wiecie jak to jest pisać coś po raz drugi :c

I jak wam się podoba?

Rozpisałam sobie wszystkie postacie, kto z kim się będzie lubił, nienawidził i kochał, bo takie historie też planuję :)

Dziękuję za każdy komentarz i każdą opinię ;*

niedziela, 8 grudnia 2013

"Wyjście z cienia."

Autokar do Lyonnu 14.01.2013r.
Jack Roody, Luci Salmon, Lucjan Pike

- Nie masz przyjaciół. Zrezygnowałeś ze szkoły. Siedzisz całymi dniami w domu i ukrywasz przed światem siebie i swoje zdolności. - Głos mężczyzny był wysoki i lekko piskliwy, ale nie uciążliwy. Łysina błyszczała w ostrym świetle kuchennego światła.
Wprosił się do domi Jacka pokazując legitymację policji a chłopaka przekonał drogi i elegancki garnitur.
- Zdolności? - Jack udał zdziwienie.
- Doskonale wiesz o czym mówię. - Powiedział znużony. - Mogę ci pomóc. Zbieramy osoby tak wyjątkowe jak ty w jedno miejsce. Mamy zamiar ci pomóc, wyszkolić, pokazać twoje możliwości i dać szanse na inne, lepsze, życie.
- Moje życie jest zajebiste i bez was. - Odparł twardo.
- Jest zajebiście samotne, jeśli już.
Patrzył na zdjęcie rodziców a w głowie odbijało mu się ostatnie zdanie.
Czy dlatego się zgodził opuścić wygodny, ciepły i leniwy dom?
Szkoła go nudziła, więc szybko z niej zrezygnował, mimo, że miał najlepsze oceny w szkole.
Bo jaka jest radość z nauki gdy nie musisz się uczyć? Gdy patrzysz na coś i jest to już na stałe wyryte w twojej głowie i nie chce wyjść?
Ziewnął głęboko i schował zdjęcie.
Autobus kołysał się lekko, wręcz usypiająco.
"A co jeśli to wszystko jest ściemą?" Rozmyślał. "W Sydney nie było tak źle. Trochę nudno, ale do przeżycia."
- Siema, okularnik. - Powiedziała dziewczyna z olśniewającym uśmiechem, oliwkową cerą i znoszoną kurtką siadając na wolnym miejscu obok, ciągnąc ze sobą chłopaka o naburmuszonej minie, drogich ciuchach i dużych, lansiarskich okularach.
- Na imię mam inaczej. - Jack chciał powiedzieć to ze stanowczością, ale wyszło jak zwykle: cicho i nieporadnie.
- Jesteś pewien, że jest taki jak my? - Spytała szeptem towarzysza a on tylko kiwnął głową.
- Jedziesz do Lyonnu, prawda? - Zapytał ze śmiesznym akcentem.
- Tak jadę, a wy?
- No my też! Zobacz! - Pokazując wszystkie zęby dotknęła jego ręki a w głowie pojawiły mu sie obrazy:
- Żyjesz od wakacji do wakacji. W turystycznej wiosce w Grecji. Pomaganie rodzicom już cię męczy. Pomożemy ci się wybić, dajemy okazję do wyjazdu. - Mówił to ten sam, łysiejący mężczyzna w czarnym garniturze. Co niedawno przemawiał do niego.
- Zgoda. - Usłyszał głos dziewczyny w obcym języku, ale mimo to ją zrozumiał.
Potem scena się zmieniła:
- Potrafię przekazywać informacje dotykiem a ty? - Mówiła, już po angielsku, do swojego towarzysza w momencie ich poznania.
- Kiedy patrzę ludziom w oczy widzę ich sekrety. - Wyznał. - Ich dusze.
Zaklaskała wesoło:
- Ale super! I też jedziesz na to szkolenie?
- Tak w ogóle to Luci jestem. - Obrazy zniknęły i znów patrzył swoimi oczami. - A to Lucjan.
- Jack. - Wyciągnął rękę na powitanie, ale zaraz ją cofnął w obawie przed nowymi wspomnieniami dziewczyny.
Zauważyła to i znowu się zaśmiała.
- Spokojnie, to się dzieje tylko na moje wyraźne życzenie. - Powiedziała. - Ale będzie super! Ciekawe ilu nas tam będzie...
Trajkotała, ale chłopak już jej nie słuchał. Miał tylko nadzieję, że nie będą tam sami w trójkę bo zwariuje z jej paplaniną i szyderczym spojrzeniem chłopaka.
*
Lucjan wiedział, że Jack jest nikim. W pełnym tego słowa znaczeniu.
Nic nie mógł poradzić na to, że jego wzrok był pełen pogardy, ale imponowało mu, że chłopak unikał tego spojrzenia jak ognia.
Humor poprawiło mu fakt, że Jacka też irytowała paplanina Luci.
"Jak można być tak małym i tyle gadać?" Zastanawiał się, ale po chwili postanowił iść w ślady nowego towarzysza i zanurzył się we własnych myślach.
"Gdzie tu się ukryć?" Panikował. Właśnie gonił go napakowany i wściekły młotek, którego niedawno oszukał w karty. Zdawał sobie sprawę, że w starciu nie ma szans.
- Lucek! Zostanie z ciebie kupka kości! - Usłyszał niski i groźny głos.
W głowie usłyszał szum swojej krwi, przyspieszającej w jego żyłach pod wpływem adrenaliny.
Nie patrząc na nic wlazł do pierwszego domu po lewej, najpierw rozpracowując szybko zamek. Zobaczył tam pusty, chłodny pokój bez mebli. Zdziwiony ruszył głębiej i ku swojemu zdziwieniu nic nie znalazł. Nawet kartonów na przeprowadzkę.
Ostrożnie wszedł do ostatniego pokoju.
- Bingo. - Mruknął. Na oknie wisiał czarny, elegancki garnitur. Spojrzał na metkę: K. Klein.
"Takie ciuchy i taka chałupa?" Zdziwił się.
W pokoju był jeden materac a wokół niego leżały porozrzucane zdjęcia.
Lucjan przyjrzał się karteczkom i z jeszcze większym zdziwieniem zobaczył, że przedstawiają jego.
Nagle przestraszony cofnął się do wyjścia. W drzwiach wpadł na mieszkańca domu.
- Witaj Lucjanie. Ułatwiłeś mi zadanie. - Powiedział.
Do teraz pamiętał strach jaki go wtedy obleciał i ulgę jaką poczuł gdy facet wyjaśnił mu o co chodzi.
Z wielką ulgą się zgodził na propozycję jego umowy i teraz siedział w tym autokarze.
- Jesteśmy! - Doszedł do niego głos Luci. Wyjrzał przez okno i zobaczył mijaną przez nich tabliczkę Lyonn.
"Nareszcie." Pomyślał zadowolony.

~~~

Okolice Lyonnu 15.01.2013r.
Lucas Johnny

"Brat jest ze mnie dumny." Powtarzał sobie w myślach w drodze z Lyonnu do miejsca spotkania.
Został mu ostatni fragment podróży: spacer laskiem i bocznymi drogami do pałacyku, miejsca gdzie spędzi najbliższy czas nie będąc wytykanym, dręczonym i nienawidzonym. Gdzie będzie mógł nosić rękawiczki nawet w największym upale i nie będzie musiał się tłumaczyć.
Uśmiechnął się szeroko sam do siebie.
"Tam będzie masa takich wariatów jak ja." Pomyślał zadowolony. "I pokażę bratu, że ja też mogę coś osiągnąć."
Kiedy tylko skończył rozmyślania przed nim pojawiła się brama.
Nacisnął dzwonek.
- Witam, panie Johnny. - Odezwał się damski głos w domofonie. - Zapraszam, wszyscy już czekają.
Brama się otworzyła a Lukas niepewnie przekroczył próg.
***

To już! Ostatnie postacie! I jak wam się podoba?

Ktoś wam zapadł w pamięć?

Izzy
Theo
Molly
Kornelia
Maria
Rajmundo
Ana
Julia
Sasha
Dragan
Jack
Luci
Lucjan
Leo
Chester
Roni
Taku
Shanon
Lukas

Oto nasza drużyna! :D

Macie jakiś fajny pomysł na tytuł tego opowiadania? Bo to obecne jakoś średnio mi się podoba :c (wymyślane na szybko kiedyś tam :p)

niedziela, 1 grudnia 2013

"W dzisiejszych czasach nawet bycie sobą jest trudne."

Przedmieścia Tokio 10.01.2013r.
Domek wakacyjny rodziny Takei

Taku siedział na werandzie i oglądał zachód słońca. Posiadłość ojca miała wieki ogród, który idealnie prezentował się właśnie o tej porze dnia.
- Taku? - Usłyszał znajomy, łagodny głos gosposi, Tamiki. - Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w Tokio, w centrali?
- Mam sprawę do ojca. - Powiedział. - A słyszałem, że jest tutaj na urlopie.
- Jest, jest. - Powiedziała kobieta patrząc na niego z niepokojem w oczach.
- Zaraz do niego pójdę. - Powiedział i odwrócił głowę w stronę słońca.
-Nie chcę się wtrącać, paniczu, ale pański ojciec nie ma dziś zbyt dobrego humoru. - Dodała nieśmiało.
- On nigdy nie ma dobrego humoru. - Rzucił sarkastycznie Taku. - I po naszej rozmowie też nie będzie go miał. - Dodał stanowczo.
Rzuciła mu ostatnie zlęknione spojrzenie i wróciła do swoich spraw z zaniepokojoną miną.
Po paru minutach chłopak westchnął głęboko i wstał ze schodków. Otrzepał eleganckie spodnie i ruszył do pokoju ojca. Mimo, że był na urlopie to Taku był pewny, że zatanie go w gabinecie.
Po drodze minął lustro. Wysoki, szczupły, w drogim i eleganckim garniturze bardzo przypominał ojca...
Delikatnie zapukał i gdy usłyszał zgodę na wejście otworzył drzwi.
Zmrużył oczy pod wpływem ostrego światła, stary Takei miał problemy ze wzrokiem i potrzebował bardzo dużo jasności.
- Taku? - Usłyszał zdziwiony, głęboki głos ojca.
- Witaj ojcze. - Powiedział stanowczo. - Możemy pogadać?
Mężczyzna spojrzał nerwowo na stos papierów na biurku, ale kiwnął głową.
Taku usiadł na twardym i niskim krześle. Pamiętał jak kiedyś ojciec tłumaczył mu dlaczego wszystkie krzesła dla odwiedzających są niższe niż jego wygodny fotel: chodziło o poczucie niższości, klient czuł, że jego rozmówca jest kimś więcej niż on sam.
Ale stary Takei taki właśnie był, władczy, dyscyplinarny i tępy, jeśli chodzi o dzieci, a już zwłaszcza własne dzieci.
Był bardzo starym człowiekiem a matka Taku była jego młodą, trzecią z kolei żoną. Zresztą bardzo szybko odeszła od tego świata pełnego zasad...
- Czemu nie jesteś w Tokio? - Stary nie dał mu nawet dojść do słowa. - Miałeś się zająć centralą! Czemu nigdy nie robisz tego, o co cię proszę?!
- Bo nie prosisz, tylko nakazujesz a do tego mi to nie odpowiada. - Powiedział stanowczo. I bez furii w oczach ojca wiedział, że nie jest to najlepsza metoda walki.
"Ale innej nie ma." Pocieszał się w myślach.
-Bo tobie to odpowiada?! - Głos ojca był taki jak jego oczy: wściekły.
"Już zapomniałem jak łatwo go można wyprowadzić z równowagi..." Pomyślał a w jego głowie zabłysło wspomnienie:
- Zdejmij te przeklęte rękawiczki! - Głos ojca roznosił się w całym wielkim domu. Nie znosił kiedy musiał coś powtarzać a swojemu najmłodszemu synowi musiał powiedzieć już kilka razy, żeby pozbył się tej przeklętej części garderoby. Kilka razy!
- Ale tato, ty nie rozumiesz... - Chłopak usiłował wyjaśnić, że są one niezbędne do tego, żeby nie zwariował. Bo jeżeli każda rzecz, której dotkniesz wybucha w twojej głowie obcymi wspomnieniami, najważniekszymi i związanymi z tą rzeczą, to można się pogubić, co jest rzeczywistością a co nie. Nie wiedział jak przekazać to ojcu by uwierzył i nie wysłał go na jakieś leczenie, albo do laboratorium w roli królika doświadczalnego.
- Nie ma żadnego ale! Ściągasz je, albo wyrzucę Tamikę z pracy! A ty dostaniesz szlaban do końca życia!
Doskonale wiedział, że służka jest bardzo bliska chłopcu, a jej los nie jest mu obojętny...
- Wychowałem cię! Dbałem o ciebie! Dałem ci wykształcenie i przyszłość! - Ojciec krzyczał. - A ty mi się tak odpłacasz?!
- Nigdy nie zapytałeś się czy ta przyszłość mi odpowiada. - Powiedział spokojnie, ale stanowczo. - I nie ty mnie wychowałeś, nie ty się mną opiekowałeś. Dawałes mi tylko pieniądze, lanie, szlabany i lekcje surowej dyscypliny. Nic tak na prawdę o mnie nie wiesz, więc nigdy nie dbałeś o mnie choć w połowie tak jak trzeba.
Takei poczerwieniał na twarzy a żyłka na skroni pulsowała groźnie.
- Wracaj do centrali. Już. A zapomnę o tej wizycie. Już. - Ledwo dyszał ze złosci.
- Jadę do Europy. - Powiedział. - I jeśli nie będziesz chciał mnie już nigdy wiecej widzieć, to nie zobaczysz.
- Nie ma mowy! - Ojciec krzyknął. - Nie pozwolę! To będzie hańba!
- Ja nie pytam o pozwolenie! - Mimo woli jego głos się podniósł. - Ja się żegnam.
Wstał z krzesła i przy drzwiach jeszcze się odwrócił. Stary Takei stał przy biurku i patrzył wściekły na syna, oniemiały w zaskoczeniu i złości.
Taku wyszedł i poszedł od razu do kuchni. Wszedł bez pukania i powiedział do Tamiki:
- Odchodzę do Europy. Nie wiem czy tata nie będzie chciał się na tobie wyrzyć, zawsze mnie tobą szantażował. Jeśli chcesz to załatwiłem ci pracę u mojego przyjaciela, Konsiu.
Oczy zaszły jej łzami a wesołe zmarszczki wokół oczu były bardziej widoczne niż zazwyczaj.
- Panie Taku... Ja...
- Nie ma sprawy, Tamiko. - Powiedział ciepło. - Do widzenia.
- Ale czy to konieczne? - Zapytała cicho.
- Obawiam się, że tak. - Odparł.
- A więc szczęścia. - Uśmiechnęła się ciepło. - Zasłużył panicz na nie.
- Dziękuję. - Ucałował ją serdecznie w policzek i wyszedł przed dom.
Obejrzał się po raz ostatni i wsiadł w samochód, którego nie zamierzał ojcu oddawać, i odjechał w kierunku lotniska.

~~~

Paryż 12.01.2013r.
Roni Koroniewa

Spacerowała po uliczkach Paryża i opanowywała kolejny napad paniki.
"Może nie powinnam tego robić?" Myślała. "Kto normalnie jest taki miły? I taki pomocny? I skąd oni tyle o mnie wiedzą?"
To wszystko wydawało sie Roni dziwne. Znali jej historię. Czyli wiedzieli wiecej niż ktokolwiek. Pytanie po co?
Jedyna odpowiedź jaka jej się nasuwała to taka, że to wszystko ich wina. Że to oni ją taką stworzyli.
"Jest to jakis sposób na odnalezienie swojej drogi." Pomyślała po raz któryś i skierowała się na przystanek autobusowy, który miał ją zawieźć do Lyonnu.
Kiedy stanęła pod rozkładem jazdy podeszła do niej starsza pani i zaczęła coś szczebiotać po francusku.
Nie wiedząc jak powiedzieć, że nic nie rozumie podsunęła staruszce myśl o niezakręconej wodzie w domu. Staruszka wzdrygnęła się, zaszczebiotała coś krótko i szybkim krokiem odeszła, a tylko Roni wiedziała gdzie i po co.
Jej zdolności zawsze jej pomagały wyjść z niezręcznych sytuacji i często z nich korzystała.
Zdawała sobie sprawę, że ze swoimi umiejętnościami mogłaby zapanować nad światem gdyby chciała, ale coś ją od tego odpychało. Wzdrygała się z obrzydzeniem nawet na myśl, że mogłaby wpoić komuś myśl dla żartów.
Po prostu zawsze ratowała swoją skórę.
Jedynie raz zrobiła coś co w jakiś sposób pomogło nie tylko jej...
- Ręce na blat! Już! I niech nikt się nie rusza! - Była w sklepie na rogu gdy pojawiła się, sądząc po głosie, kobieta w kominiarce z pistoletem w ręku.
Była zwykłą szesnastolatką, z przyjaciółką, z miłością do swojego idola, z normalną rodziną. Wyszła tylko po mleko, na naleśniki, które mama chciała zrobić na obiad. Była z rodziną na wakacjach w podróży po Ameryce.
W sklepie wszyscy posłusznie zamarli.
"Błagam odejdź stąd." Myślała gorączkowo. "Wcale tego nie chcesz."
Chciała, żeby ją usłyszał bo bała się odezwać na głos...
Wtedy stało się coś dziwnego. Złodziej drgnął jak rażony prądem i zaczął si rozglądać.
- Nikt mi nie namiesza w głowie! - Krzyknęła.
"Czyżby do niej to dotarło?" Zdziwiła sie i spróbowała jeszcze raz, ale mocniej.
"Nie chcesz tego. Odłóż broń..."
- Przestaań! - Krzyczała złodziejka ściągając kominiarkę i zakrywając uszy.
Długie, rude włosy rozsypały się na ramionach a zielone oczy błądziły po ludziach w sklepie. Nie rozumiejąc co się dzieje, ale wiedząc, że nic dobrego, uciekła.
Teraz Roni już wiedziała, że była jeszcze nie wprawiona i że użyła za mało mocy by wpoić złodziejce myśl.
Nadjechał autobus.
W drzwiach przepuściła dziewczynę z rudymi, krótkimi włosami i okularami słonecznymi na nosie, mimo, że słońce było słabe, zimowe..
Potem usiadła obok niej na ostanim wolnym miejscu. Kątem oka zobaczyła, że dziewczyna chowa w kieszeni biltet z docelowym miejscem: Lyonn.
"Czyli pojedziemy razem do końca." Westchnęła w myślach i założyła słuchawki.
Im dłużej jechali tym mniej osób było w autobusie.
Mniej więcej w połowie drogi dziewczyna na miejscu obok zdjęła okulary.
Mimo woli Roni spojrzała jej w twarz: zielone, podkrążone oczy, czerwone policzki.
- To ty. - Wyszeptała zaskoczona.
- Słucham? - Zapytała po angielsku.
- Znam cię. - Roni przestawiła się z ojczystego ukraińskiego na angielski.
- Tak? - Zdziwiła się. - A ja ciebie nie. To możliwe?
Coś w sposobie jej mowy nasunęło Roni, że pewnie jest z Ameryki.
- Napadałaś kiedyś na sklep. - Zniżyła głos do szeptu, żeby nikt nie usłyszał. - I uciekłaś krzycząc, że ktoś ci miesza w głowie.
Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Roni poczuła przymus, żeby się przyznać.
- Jedziesz do Lyonnu? - Zapytała rudowłosa a kiedy ukrainka kiwnęła głową uśmiechnęła się dziwnie. - To ty wtedy używałaś swojej mocy. I jedziesz teraz ze mną do ośrodka dla czubków.
Zaskoczona kiwnęła głową i przerażona, że dziewczyna zechce się zemścić, ale ona wyciągnęła rękę z miłym uśmiechem:
- Jestem Molly.
***
Nareszcie jest! Uzależniłam się od pisania i jest to dla mnie naprawdę ciężki czas...
Przepraszam, że tak długo, ale naprawdę nie mam czasu :c

Obiecuję, że więcej taka długa przerwa się nie powtórzy, bez uprzedzenia :p

I jak wam si podobał ten rozdział? :)

Dziękuję za komentarze :*

piątek, 29 listopada 2013

"Lubię swój ogon."

Gdzieś w Rosji, 09.12.2013r.
Dragan Militow

Wykonał ostatnią akrobację i zgrabnie zeskoczył na matę.
Rozległy się żywe oklaski zgromadzonej publiczności. Nie była jej dużo... Dragan pamiętał jak był małym dzieckiem i na występy cyrkowe przuchodziły tłumy dzieci i ich rodziców. Teraz była to mała grupka dzieci ze starszym rodzeństwem i jeszcze mniejsza grupka stałych bywalców.
Wykonał parę ukłonów i zszedł ze sceny.
Chwilę potem przebierał się w swoim namiocie i spojrzał przy tym w lustro. Wysoki, szczupły z krzaczastymi brwiami i gęstymi włosami chłopak. Cyrkowiec. Akrobata z ogonem. Długim na metr, ciemnym ogonem.
Westchnął i założył kurtkę.
- Słyszałam, że zaliczyłeś dzisiaj dobry występ. - Zaczepiła go Dani gdy szedł w stronę przyczepy Mistrza.
Dani była bardzo nizutką blondynką o ładnej twarzy. Była wróżką i Dragan unikał jej w obawie przed darmową przepowiednią...
- Słyszałaś czy widziałaś w swojej kuli? - Zapytał z drwiącym uśmiechem. Tak na prawdę uważał ją za oszustkę, taką samą jak jej matkę.
- Słyszałam. - Spoważniała. - W kuli widziałam inne rzczy. Na przykład, że zamierzasz odejść.
Spojrzał na nią zdziwiony i odszedł bez słowa. Niestety nie dała mu tak łatwo się zostawić.
- Jesteś głównym czynnikiem zysku tego cyrku. On nie da ci tak łatwo odejść, małpiasty.
- Nie twój interes. - Warknął i ruszył do przyczepy. Bez chwili zawachania zapukał.
- Proszę. - Usłyszał głęboki i niski głos.
- Dobry wieczór, Mistrzu. - Powiedział Dragan.
- Dani doniosła mi, że zamierzasz nas opuścić. Dlaczego? - Powiedział mężczyzna w fotelu bez żadnych wstępów patrząc Draganowi głęboko w oczy.
- Ja... - Zawachał się. Oczy mistrza były takie duże i takie czarne... Patrząc w nie miałeś wrażenie, że się zapadasz i nie masz szans ucieczki... - Jadę na szkolenie.
Mężczyzna podniósł brwi w zdziwieniu.
- Szkolenie? - Zapytał. - Czyż 15 lat bycia częścią cyrkowej rodziny nie jest odpowiednim szkoleniem?
- Oni zaoferowali mi pomoc. Powiedzieli, że stanę się częścią czegoś wyjątkowego. Że zostanę kimś więcej niż cyrokwcem.
Oczy Mistrza złagodniały.
- Wrócisz jeszcze do nas. - Powiedział stanowczo. To nie było pytanie, czy stwierdzenie, tylko nakaz.
- Żeganaj, Mistrzu. - Powoedział i zamknął za sobą drzwi.
Odetchnął świeżym powietrzem.
"Nie było tak źle." Pomyślał.
Po drodze do swojego namiotu Dragan mijał ludzi ze swojej byłej rodziny patrzących na niego jak na zdrajcę.
"Jak to strasznie brzmi." Myślał. "Była rodzina..."
- Hej, hej, hej! - Usłyszał dobrze sobie znany głos. - Jak to odchodzisz? Tak po prostu nas zostawiasz?
Nie odwrócił się. Nie mógłby spojrzeć przyjacielowi w oczy.
- To dla mnie szansa na drugie życie, Dimitr. Nie zrozumiesz.
- Oczywiście, że nie. Bo ja rodziny nigdy bym nie zostawił. Zachowujesz się jak swój ojciec. - Powiedział sucho a Dragan obejrzał się sztywno. Dimitr właśnie pokazał jak wartościowym był przyjacielem, ale spodziewał się tego...
- Spójrz na to tak: dostaniesz w końcu własny namiot. - Powiedział i zniknął za płachtą materiału.
Zaczął się pakować. Jeszcze nie dostał listu, ale postanowił załatwić sprawę odejścia wcześniej, na wypadek jakiś kłopotów.
Na szczęście mężczyzna w czarnym garniturze powiedział, że list odnajdzie go wszędzie...
Spakował się tak jak zawsze przy zmianie położenia cyrku, jedynie przy zdjęciu matki zatrzymał się na dłużej.
- Dałabyś jakiś znak czy postępuję słusznie. - Wyszeptał i siedział przez chwilę bez ruchu.
"Nie jestem taki jak ojciec." Pomyślał gniewnie. "On zostawił mnie i mamę bez niczego. Sprawił, że tutaj wylądowaliśmy. To on zgotował mi ten los." Pomyślał i wrzucił zdjęcie do plecaka.
Zarzucił go na plecy i wyszedł. Z nikim się nie żegnając opuścił cyrk by wyruszyć w głąb Rosji czekając na list, na wezwanie.
***

Krótki i inspirowany jakimś serialem. Ciekawe czy zgadniecie? :p

Dziękuję za komentarze :*

środa, 27 listopada 2013

"Nadopiekuńczy rodzice wychowują najlepszych kłamców."

Przedmieścia Paryża 24.08.2012r.
Julia Delacure i Sasha Camelli

- Nie zapomnij szalika! - Zawołała matka gdy Julia stała już przy drzwiach. - I wróć przed zmrokiem! I nie...
- Pamiętam, mamo! - Zawołała i trzasnęła drzwiami.
Idąc ulicą czuła na sobie spojrzenia ludzi ją mijających, czuła jak się rumieni.
W końcu nie każdy chodzi po ulicach cały czerwony ze łzami bezsilności w oczach. Zawsze regowała płaczem na nadopiekuńczość matki, przypominała jej o ojcu...
Weszła w pierwszą z brzegu ślepą uliczkę. Rozjerzała się dokładnie czy nikt jej nie obserwuje i skupiła się na każdej części swojego ciała i ubioru. Wyobraziła sobie, że znika.
Kiedy otworzyła oczy przyjrzała się sobie i stwierdziła, że jest przezroczysta.
Z zadowoleniem kiwnęła głową i znów włączyła się w chodnikowy ruch, uważając, żeby nikogo przypadkiem nie dotknąć.
W ten sposób doszła aż pod mały, ciemny lasek.
Uwielbiała być sama. Kiedy nikt nie patrzy, nie słucha, nie kontroluje... Czuła się wolna i szczęśliwa.
Wędrując pomiędzy drzewami usłyszała dźwięki świadczące o czyjejś obecności.
"Nikt tu nigdy nie bywa." Zdziwiła się i ruszyła w kierunku z którego dochodziły dźwięki.
Potem go zobaczyła. Znała tę twarz z liceum. Ciemne włosy i oczy, wysoki i szczupły, popularny i uśmiechnięty...
Teraz był spocony, zdenerwowany i skupiony.
"Ma na imię Sasha." Przypomniała sobie.
Obserwowała co robi...
Obok niego, na ziemi leżały butle wody, dwie pełne i dwie puste. Jedna pełna była otwarta i woda wylewała się.
Tyle, że do góry, wbrew grawitacji.
Formowała się w kulę i leciała prosto na drzewo. Trafiła a na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech.
Wtedy westchnęła na głos, ale zaraz zakryła usta przestraszona.
Sasha zaczął się rozglądać.
- Kto tu jest?! - Zawołał.
Po chwili namysłu Julia zbliżyła się do niego a on zrobił wielkie oczy gdy zobaczył ślady butów na śniegu. bez właściciela.
Kiedy była już dostatecznie blisko skupiła się na swoim ciele i znów była normalna.
- Jak ty to...? - Wykrztusił zdziwiony.
- A jak ty tamto? - Odpowiedziała pytaniem podnosząc jedną brew.
~
- Mam to od kiedy skończyłem 16 lat. - Mówił potem, gdy siedzieli w kafejce. - Mieszkaliśmy kiedyś nad morzem a tata jest olimpijczykiem na 400m delfinem a matka ratownikiem wodnym. Woda zawsze była częścią mojego życia.
- Ja od zawsze byłam nieśmiała. - Westchnęła Julia. - Mama jest nadopiekuńcza od kiedy tata zginął potrącony na pasach. Nie potrafię się wychylić.
Chciała cos jeszcze powiedzieć, ale przy stoliku pojawił się wysoki, łysy mężczyzna w czarnym garniturze.
- Julia i Sasha? - Zapytał.
Pokiwali równoczesnie głowami zdziwieni.
- Dosiądę się. - Stwierdził facet.
Zapadła niezreczna cisza, mężczyzna szukał czegoś w walizce.
- Mam do was sprawę. - Powiedział w końcu.
~
- Dobrze zrobiliśmy. - Powiedział Sasha pewnie gdy odprowadzał Julię pod dom.
- To się dopiero okaże. - Zauważyła dziewczyna, nie do końca przekonana o słuszności zawarcia umowy.
Podpisała ją głównie dlatego, że Sasha patrzył na nią tak... zachęcająco.
- Dasz znać gdy dostaniesz list? - Zapytał gdy stanęli pod drzwiami.
- Pewnie. A ty?
- Oczywiście. - Uśmiechnął się promiennie. - W końcu ktoś nas zauważył! Koniec siedzenia w cieniu! I zrobimy to razem!
Nie do końca wiedziała dlaczego tak cieszy się z jej obecności, ale ona również na to nie narzekała.
- Powiesz mamie prawdę o wyjeździe? - Spytał.
Pokręciła przecząco głową.
- Jestem dobrym kłamcą. - Powiedziała.
Przytulili się na pożegnanie i Julia zniknęła za drzwiami mieszkania.
***

Taki krótki bo mam mało czasu :c
Nie mogę obiecać codzienności w dodawaniu rozdziałów bo mam w grudniu 16 sprawdzianów, kartkówek i pytań :c

I jak się podoba historia?
Jesteśmy coraz bliżej prawdziwego początku! :D

wtorek, 26 listopada 2013

"Wolność, radość i swoboda."

11.01.2013r.
Leo Braciaelli

Samolot wpadł w lekkie turbulencje.
Trochę panikując Leo chwycił się mocniej oparcia.
"Latanie ma być wolnością, radością i swobodą." Myślał. "Jak można czuć się dobrze będąc zamkniętym w stalowej puszce, gdzie twój los zależy od maszyny."
- Spokojnie, chłopcze. - Odezwała się kobieta siedząca na miejscu obok. - Wnuczka też się boi latać, ale potrafi sobie z tym radzić. - Wskazała na rudowłosą dziewczynkę siedzacą pod oknem. Jej miedziane loki opadały na spokojną twarzyczkę. Spała.
- Bardzo dobry pomysł. - Powiedział siląc się na życzliwy ton. Tak inny od jego codziennego, chłodnego i ponurego...
Rozsiadł się wygodniej i po chwili od spożycia tabletki nasennej głowa mu opadła...
Stała tam w swojej ulubionej, białej sukience. Jej jasne włosy opadały swobodnie aż do pasa a na twarzy gościł promienny uśmiech. Patrzyła na niego z zachwytem.
- Zawsze jak to robisz wydaje mi się, że wyrastają ci złote skrzydła. - Powiedziała dotykając jego ręki.
Opadł na ziemi i objął ją delikatnie.
- Ale to ty jesteś tutaj aniołem. - Wyszeptał.
Potem scena się zmieniła.
Lecieli helikopterem nad Morzem Śródziemnym. Panował silny sztorm i pilot ledwo utrzymywał maszynę pod kontrolą.
Tak bardzo żałował, że jest zbyt słaby by unieść dziewczynę i odlecieć dzięki jego zdolnościom...
Wtedy wszytko wokół nich zabłysło.
Jeden z piorunów trafił w helikopter.
Maszyna zaczęła spadać.
W ostatniej chwili Leo otworzył drzwi i wyskoczył z maszyny łapiąc dziewczynę za rękę.
Ledwo utrzymywał się w powietrzu, czuł jak każdy mięsień swojego ciała, wydawało mu się, że wszystko w nim pęka.
"Za ciężko..." Myślał.
- Nie dasz rady! - Przekrzykiwała burzę Katarina. - Albo ja, albo my oboje!
Nie miał zamiaru jej puszczać, ale podjęła tę decyzję za niego.
Patrzył jak jego ukochana znika w wodach wzburzonego morza...
- Proszę się obudzić. - Otworzył oczy i zobaczył młodą kobietę, ze sztucznym uśmiechem, w niebieskim stroju linii lotniczych.
- Już, już. - Powiedział prostując się w siedzeniu.
Patrząc na siedzenie przed sobą, zatopił się w swoich wspomnieniach...
Wyczerpany dotarł do brzegu, nie miał siły myśleć nawet o tym gdzie dotarł... Padł bez tchu.
Obudził się dopiero po jakimś czasie, w przybrzeżnej jaskini. Nic nie pamiętał. Dalej był wyczerpany i próby wydostania się z jaskini spowodowały tylko jeszcze większe zmęczenie.
Zasnął i wtedy po raz pierwszy przyśniły mu się te dwa sny. Sny, które śnią mu się do teraz, co noc...
- Proszę zapiąć pasy. - Odezwał się pilot. Leo wykonał jego polecenie.
- Pomożemy ci odzyskać wspomnienia. - Mówił facet w czarnym garniturze. - A do tego jesteśmy w stanie pomóc ci wyćwiczyć twoje umiejętności tak, żebyś już nigdy nikogo nie zawiódł tak, jak zawiodłeś Katarinę.
Samolot lekko wylądował.
"Wszystko naprawię." Pomyślał i ruszył w kierunku wyjścia z samolotu na ziemię francuską, poprawiając przy tym drogi garnitur.
***
Dziękuję za komentarze :* Ja też nie mogę się doczekać tego głównego wątku opowiadania :))

I jak wrażenia po przeczytaniu historii włocha? :p

poniedziałek, 25 listopada 2013

"Czy bycie dobrym jest aż takie trudne?"

Berlin, 11.01.2013r.
Domek Any Schwarz

Ana z okna widziała berlińskie uliczki, opustoszałe o tak wczesnej porze dnia. Opatulona w swój ulubiony, ciepły kocyk siedziała na szerokim parapecie i piła ciepłą kawę obserwując spadający śnieg.
Ściany wokół niej pełne były ręcznie malowanych obrazów, wszystkie podpisane były zgrabnym Schwarz. Pełne były kolorów, kwiatów i ciepła.
Po drugiej stronie szyby usiadł gołąb i zastukał dziobkiem we framugę. Dziewczyna uśmiechnęła się i wpuściła ptaka do środka. Zwierzę przekręciło ciekawsko łebek i spojrzało na nią z zainteresowaniem.
Ana skupiła się i uformowała cienką falę spokoju, którą posłała w kierunku gołębia. Zagruchał cicho i przefrunął na jej ramię.
Spojrzała na niego i delikatnie pogłaskała. Znowu zagruchał a niemka instynktownie wyczuła, że ptak jest głodny.
Zmarszczyła brwi w skupieniu i z niemałym trudem uformowała kolejną falę.
Ptak zagruchał wesoło i odleciał.
Po chwili usłyszała na korytarzu kroki ojca, który po lekkim zastukaniu w drzwi, wszedł do pokoju.
Na twarzy miał seledynową smugę a pod oczami cienie.
"Znowu malował całą noc." Domyśliła się dziewczyna.
- W kuchni jest gołąb. - Powiedział starając się zachować spokój. - I zjada nam chleb.
- Wiem. - Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Ale zje tylko troszkę.
Ojciec spojrzał na nią z czułością w oczach.
- Nie możesz dokarmiać wszystkich zwierząt naszych jedzeniem. - Powiedział delikatnie.
- A ludzi bym mogła? - Zapytała retorycznie. - Zwierzęta są dla mnie milsze. Nie przezywają mnie, nie popychają. I są mi wdzięczne.
- Dziecko, ja wiem, że jesteś wyjątkowa, w końcu nie każdy rozumie się ze zwierzętami, ale trochę ludzkich kontaktów ci nie zaszkodzi. - Powiedział spokojnie.
- Po to właśnie jadę do Francji. - Odpowiedziała.
Jej ojciec westchnął przeciągle i wrócił do kuchni. Ptaka już nie było, ale na blacie widać było białą, cuchnącą plamę.
Pan Schwarz zaklął pod nosem.
- Ja się wykończę. - Westchnął wycierając kupę.
Zastanawiał się nad tym jak jego córka jest wyjątkowa gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Dzień dobry, panie Schwarz. - Przywitał się z uśmiechem listonosz. - Mam list do pana córki.
Malarz podziękował i spojrzał na wypchaną kopertę.
- Ana! - Krzyknął w kierunku pokoju córki. - List do ciebie!
Dziewczyna zbiegła wesoło ze schodów i złapała przesyłkę.
- To oni! - Powiedziała z wielkimi oczami patrząc na elegancki styl koperty. - Jadę do Lyonnu!
Uśmiechnęła się szeroko i popędziła do pokoju.
Kręcąc zabawnie głową pan Schwarz dokończył robić kanapki.
Po paru minutach do kuchni wpadła Ana z wielkim plecakiem na plecach.
- Już? - Zdziwił się ojciec.
- W liście pisze bez chwili zwłoki. - Powiedziała porywając z talerza kanapkę z serem. - I facet w garniturze też wspominał o tym, że po odebraniu listu mamy NATYCHMIAST wyruszyć.
Szybko zjadła chleb i zaczęła ubierać buty. Jej ojciec patrzył na to zdziwiony. Nie spodziewał się, że córka odejdzie tak szybko...
- Odezwę się jak najszybciej będę mogła. - Powiedziała wiążąc szalik. Zapięła kurtkę i spojrzała na ojca. W oczach miała błysk, którego nigdy wcześniej u niej nie widział. - Będzie dobrze. Poradzę sobie.
- Wiem skarbie. - Zmusił się do uśmiechu. - Do usłyszenia.
Cmoknęła go w policzek i wyszła.
Przed drzwiami wzięła głeboki oddech. Oddech wolności i końca samotności.

~~~

Rio de Janeiro, 09.01.2013r.
Posiadłość Rajmunda i Marii Mendosa

- Widziałaś Raja? - Zapytała Maria mijającą służkę.
- Na sali treningowej, panienko. - Odpowiedziała nieśmiało kobieta patrząc na dziewczynę z przestrachem i skłaniając się lekko.
Bez słowa podziękowania brunetka ruszyła w kierunku piwnic.
Kiedy przechodziła obok pracowników ci kłaniali się posłusznie unikając spoglądania na nią.
Nie ukrywała tego, że sprawiało jej to satysfakcję. Czuła się silna i potężna. Tylko dzięki niej służbę zmieniano parokrotnie.
Pewnie popchnęła drzwi prowadzące na siłownie. W pomieszczeniu unosił się zapach smaru, nowości i potu.
Za przeszkloną ścianą ujrzała to czego szukała.
Rajmundo ćwiczył zapasy z specjalnie wynajętym do jego treningów zawodnikiem.
Widząc, że jego przeciwnik jest na wyczerpaniu Maria oparła się o ścianę i zaczęła się przyglądać.
Jej brat ćwiczył w samych spodenkach pokazując wyrzeźbione ciało. Był lekko spocony, ale przy przeciwniku wyglądał jak nowonarodzony.
Nie czekała długo. Po chwili brunet wyszedł z sali a drugi zawodnik został wyniesony przez służbę.
- Coś się stało? Zazwyczaj tu nie bywasz. - Odezwał się do niej Raj sięgając po picie.
- Przebywanie tu teraz nie jest przyjemnością. - Zrobiła odpowiednią minę. - Ale uznałam, że sama przekarzę ci cudowne wiadomości.
Spojrzał na nią zdziwiony. Zza pleców wyjęła dwie koperty.
- Czy to... - Oczy brata zabłysły żywym blaskiem.
- Tak. - Uśmiechnęła się zadziornie. - Zbieraj się. Mamy wyruszyć natychmiast.
- A co z rodzicami? - Zapytał wycierając ręcznikem głowę bez pośpiechu.
- Jedziemy na wymianę do Europy. - Odpowiedziała zadowolona ze swojego planu. - Wujek Pierre nas kryje.
- Uwielbiam tego faceta. - Zaśmiał się chłopak i ruszył do drzwi, które nagle zamknęły mu się przed nosem. - Maria, otwórz drzwi.
- Nic nie powiesz? - Zapytała stając za plecami brata. Rozległ się szczęk zamka. - Żadnej pochwały? Już nie mówiąc, że kobiety przepiszcza się w drzwiach.
- Twój plan jest genialny. - Powiedział i odsunął si od przejścia.
Kiedy siostra ma dobry humor uwielbia znęcać się nad ludźmi. Wtedy należy jej unikać. A jeżeli zaczyna używać swoich mocy, należy spełniać wszystkie jej polecenia - wiedział z doświadczenia.
Maria uśmiechnęła się promiennie.
- Dziękuję, braciszku. - Powiedziała i nie dotykając klamki otworzyła drzwi i wyszła.
Raj stał jeszcze przez chwilę w miejscu dusząc w sobie gniew na siostrę.
- Jedziemy do Francji by stać się potężnymi! - Usłyszał radosny głos siostry z końca korytarza.
Dopiero wtedy otrzeźwiał i ruszył pod prysznice.
"Że też ona musiała dostać fajniejszy dar." Przeklinał w myślach. "Co ma telekineza do umiejętności walki? To ona ma tu władzę..."
***
Niespodzianka!
Dwie historie bo dzisiaj dwa okienka w szkole :)

I jak wrażenia? :D

Dziękuję za wszystkie komentarze :*

piątek, 22 listopada 2013

"Uważaj co myślisz. Nie wiadomo kto słucha."

Nowy Jork, 11.01.2013r.
Chester Hometime.

Ulice Nowego Jorku były jak zwykle zatłoczone i cuchnące. Ludzie chodzili chodnikami zaprzątnięci swoimi myślami.
Chester nie znosił takich miejsc. Były dla niego zbieraniną niechcianych obrazów, wmuszonych pragnień i wciśniętych na siłę myśli. To sprawiało, że czesto był zmęczony przebywaniem z ludźmi.
Ale teraz nie miał wyboru. Czekała go długa podróż do Francji.
Czekając na przystanku opatulił się cieplej kurtką. Padał śnieg i Ches zastanawiał się czy we Francji też pada... Robił co tylko mógł by zasłonić obrazy mijających go ludzi.
W końcu wsiadł do autobusu i zajął miejsce siedzące. Obok niego usiadła dziewczyna mniej więcej w jego wieku. Spojrzał na nią przelotnie i zaraz spojrzał ponownie, tyle, że z większą uwagą.
Nie widział jej myśli. Nie, żeby chciał, ale jeszcze nigdy się z tym nie spotkał...
- Hej. - Powiedział sam nie wiedząc co dokładnie chce powiedzieć. Spojrzała na niego, dużymi, zielonymi oczami.
- Cześć. - Odparła taksując go wzrokiem. Uśmiechnęła się kokieteryjnie, zdał test celująco. Ona do brzydkich się nie uśmiecha. - Znamy się?
- Nie, ale... - Zaczął i nie wiedział jak skończyć. Zdenerwowany palnął w końcu - Jesteś jakaś inna.
Jej uśmiech przygasł i odpowiedziała:
- Nawet nie wiesz jak.
- Mogę? - Zapytał wyciągając ręce w kierunku jej czoła. Nieśmiało i ze zdziwieniem pokiwała głową.
Kiedy dotknął opuszkami palców jej skóry od razu zobaczył. To były wspomnienia.
Stała w pustym, ciemnym pokoju z czerwoną bluzką w ręku. Jej piegowate ręce się trzęsły aż w końcu rozległ się jej przeraźliwy krzyk bólu. Chwilę potem jej skóra pociemniała, piegi zniknęły a jej twarz się zmieniła. Patrząc jej oczami, Chester, spojrzał na taflę lutra. Teraz była dużo starsza, była inną osobą. Jedyne co się nie zmieniło to kolor tęczówek...
Ciężko dysząc oderwał się od dziewczyny.
- Ty... - Wysapał. - Jesteś taka jak ja...
- Zauważyłam. - Odpowiedziała równie wstrząśnięta. - Zawsze jak kogoś dotykasz pokazujesz mu swoje wspomnienia?
Pokiwał głową i zamyślił się. Są podobni, ale czy jest ich więcej? Czy jeżeli jadą tym samym pojazdem to oznacza, że mają jeden cel?
- Jedziesz do Francji? - Uprzedziła jego pytanie.
- Tak. - Odpowiedział krótko. - W ogóle to jestem Chester.
- Shanon, miło mi. - Przedstawiła się i oboje wpadli w zamyślenie.
Dziewczyna myślała o tym co zobaczyła po dotknięciu chłopaka...
- Do niczego się nie nadajesz! Jesteś hańbą dla tego domu! - Krzyczała kobieta, która była zbyt młoda na jego matkę.
- To mnie wypuśćcie! - Odkrzyknął mały Chester i wyrwał się opiekunce.
Korzystając z nagłej wolności chłopiec wybiegł z budynku w deszcz. W tle widać było tabliczkę z napisem: "Miejski Dom Dziecka".
Chłopiec biegł ile sił w nogach przez długi czas, aż zabrakło mu sił. Wtedy opadł zmęczony na ziemię.
- Chłopczę, przemokłeś! - Powiedziała pulchna kobieta, która na jego widok wyszła ze sklepu spożywczego.
Chester widząc w jej myslach, że nie ma złych zamiarów pozwolił się jej zaprowadzić do pomieszczenia...
- Czemu podpisałaś umowę? - Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka.
- By odzyskać siebie. - Powiedziała od razu. - Od kiedy to się zaczęło tak rzadko bywam sobą. Wystarczy, że mam przy sobie cudzą rzecz i już to tracę... Ten facet w garniturze obiecał mi pomóc... - Urwała by opanować emocję. - A ty? Czemu się zgodziłeś?
- Bo obiecali pomóc mi zamknąć umysł. - Powiedział powoli. - Odzyskać swoją wolność.
- Czyli czeka nas wspólna podróż. - Uśmiechnęła się nieśmiało, ale z imponującym błyskiem.
***
Cześć :)
Stwierdziłam, że zrobię ankietę dotyczącą ilości szeroko opisanych w rozdziałach, więc DO ROBOTY :D
Ankieta w górnym rogu strony :)

Dziękuję za wasze komentarze i za próby zrozumienia postaci :*

czwartek, 21 listopada 2013

"Już w nawet wyznaczonej koleinie losu tkwi wolność wyboru..."

Boston, 11.01.2013r.
Molly Bakerwield

Molly siedziała na dachu wierzowca i oglądała zachód słońca. Tylko z tego miejsca widać było coś więcej niż pomarańczowe niebo, widać było jak pomarańczowa kula powoli znika za horyzontem wieżowców.
Przychodziła tu zawsze gdy musiała pomyśleć, teraz była tutaj by się pożegnać.
To miejsce już dawno zastąpiło jej dom. Kiedyś wraz ze znajomymi przytachała tu kanapę, kilka kocy i stary, brudny dywan... Przerwała potok wspomnień i okryła się szczelniej swetrem. Wtedy jej wzrok padł na wyraźnie odcinającą się od innych plam na dywanie czerwoną mazę.. Próbowała ją domyć, ale rzadne środki jakie zdołała posiąść nie dawały jej rady. Krew przesiąknęła przez tkaninę i zabarwiła ją na stałe.
W jej głowie pojawiły się obrazy z tamtej nocy...
- Jesteś dziwką bez honoru, domu, rodziny i godności! - Siedzieli w tym samym miejscu co ona teraz. Sony, Denis, Debby; jej przyjaciele. Miała wtedy 16 lat, to był czas gdy, żeby im zaimponować, kradła więcej niż potrzebowała, była chamska, ordynarna i agresywna...
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! - Molly ostrzegła Sony'ego z furią w oczach.
- Bo co?! Bo zaszlachtujesz mnie tak jak tego faceta?! - Wydarł się jej przyjaciel.
Zabolało. Przywrócił wspomnienia nieudanego napadu, gdy sprzedawca, którego próbowała okraść się stawiał. Sama niewiedząc czemu wyciągnęła wtedy nóż. Facet przestał wrzeszczeć dopiero gdy ostrze prawie utonęło w jego brzuchu. Molly zwinęła resztę towaru. Następnego dnia przeczytała o tym w gazecie.
- Jesteś zwykłą morderczynią, Mol! Mogłaś wtedy po prostu uciec! - Popchnął ją z wrogą miną.
- To nie moja wina! - Krzyknęła łapiąc go za nadgarstki. W jej głosie brzmiała rozpaczliwa nuta. - To było coś dziwnego, silniejszego ode mnie!
- Pewnie. - Odezwała się nieśmiało drobniutka Debby. - Zawsze byłaś silniejsza od wszystkich, zwinniejsza. A teraz doszedł zew krwi?
- Jesteś jakaś nienormalna! - Syknął Sony patrząc na swoje, już sine, nadgarstki. Molly puściła je przerażona.
"Co ja robię?" Myślała zrospaczona. "Co jest ze mną nie tak?"
- Jesteś chora! - Zawołał kolega i ją odepchnął. Molly zachwiała się na krawędzi dachu i zalała ją fala wściekłości. Poczuła jak serce zaczyna jej szybko bić i oczy zakrywa ciemność.
Ocknęła się gdy było już ciemno. Na dachu leżało ciało Sony'ego, jego twarz wykrzywiona była w strachu a z jego, rozoranej, piersi wystawał ten sam nóż, co jeszcze niedawno odebrał życie sprzedawcy...
Poczuła jak łzy spływają jej po policzach, więc otarła je rękawem.
To własnie tej nocy zjawił się mężczyzna w czarnym garniturze. Wyjaśnił, że ten demon, który jest w niej jest do opanowania. Wystarczy, że podpisze papierek, zwykłą umowę...
- Masz szansę zmienić swoje życie. Ustabilizować się, zaprzestać kradzieży i zacząć panować nad sobą. - Mówił mężczyzna. A ona uległa.
"Nie mam nic do stracenia..." Pomyślała wtedy.
Zła na siebie za swoje łzy Molly wstała gwałtownie na nogi i pożegnała słońce, które właśnie zniknęło jej z oczu ostatnim spojrzeniem.
- Żegnaj. - Wyszeptała. Odwróciła się i ruszyła schodami w dół. Po drodze wyciągnęła z dziurawej kieszeni ciężką kopertę z listem i biletami. Sprwdziła swój cel: Lyonn.
"A więc Francja." Uśmiechnęła się blado. "Zawsze chciałam tam zamieszkać."
***
Odblokowałam komentarze "z Anonima" ;D

"Gdy konieczność istnienia jest trudna do zniesienia..."

Polska wieś, gdzieś w woj. Świętokrzyskim, 10.01.2013r.
Dom Kornelii Skowrońskiej.

Obudziły ją promienie słońca wpadające przez okno. Leniwie otworzyła jedno oko. Okno było odsłonięte, mimo, że przed snem szczelnie je zasłoniła.
Widać mama chciała, żeby jej córka obudziła się wraz ze świtem.
Kornelia zamknęła oko i nakryła twarz dłońmi.
- Witaj nowy dniu. - Wymruczała bez entuzjazmu i zrzuciła kołdrę. Podreptała do łazienki , umyła się i ciepło ubrała.
Gdy się ogarnęła zajrzała do pokoju rodziców. Spali jak zabici. Mama na łóżku, tata na kanapie. Jak zwykle...
Z westchnieniem rezygnacji ubrała zniszczone buty oraz wyciągnietą, połataną kurtkę i wyszła na mróz.
Bez zbędnych myśli dosypała świniom i kurom jedzenia oraz dołożyła krowie siana. Dopiero przy karmieniu królików zaczęła znów analizować swój los.
Jak zwykle odrabiała czarną robotę sama. Jej matka, była miejscową pijaczką i wariatką a ojciec zwykłym tchórzem bez pracy. To gospodarstwo i renta taty były ich jedynymi dochodami.
Wracając do domu minęła zawaloną szopę i  zgarnęła koszyk drewna. Wróciła do izby, ignorując zapach stęchlizny i wilgoci.
Kiedy weszła do kuchni jej matka już siedziała przy niezapalonym piecu.
- Nareszcie. - Prychnęła patrząc na drewno. - Rozpal. Mnie plecy bolą.
Kornelia zdusiła słowa sprzeciwu i rozpaliła palenisko.
W trakcie roboty wspominała rozmowę przeprowadzoną kilka miesięcy temu...
- Nie mogę ich tak zostawić. Nie poradzą sobie beze mnie. - Powiedziała uprzedzając swoje sumienie.
- Obydwoje wiemy, że to kłamstwo. - Odparł z litościwym umieszkiem mężczyzna w ciemnym garniturze.
"Wiem." Pomyślała "Oboje są zwykłymi wariatami, tchurzami, pijakami i niedorajdami. Wymyślają sobie różne schorzenia, wykorzystując moje sumienie. A ja robię co chcą i udaję, że im wierzę bo to moi rodzice..."
- Przyszedł do ciebie list. - Z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
Podniosła się znad pieca i spojrzała na elegancką, wybrzuszoną kopertę leżącą na stole. Odrazu ją rozpoznała i podekscytowanie ścisnęło jej żołądek.
"A więc to już czas." Pomyślała.
- Co to? - Zapytała ciekawsko starsza kobieta.
Kornelia się zawahała. Powiedzieć matce bolesną część prawdy? Bo całej prawdy wyjawić nie mogła, tak było w umowie...
- Wezwanie. - Zaczęła.
"Nie myśl o tym, że opuszczasz matkę." Uspokajała poczucie winy. "Ona nie jest tego warta. Będzie tęsknić tylko dlatego, że będzie musiała sama nakarmić zwierzęta, że nie będzie się miała na kim wyrzyć po pijaku..."
- Na zachód. Tam zamieszkam. - Powiedziała twardo, ściskając dłonie by ukryć ich drżenie. Matka zrobiła wielkie oczy. - Już dziś. Już teraz.
Kobieta wstała i wymierzyła córce policzek.
- Jak śmiesz?! - Powiedziała z gniewem w oczach.
- Jedyne co potrafisz to kłamać, bić, krzyczeć, pić, narzekać i rozkazywać. To już koniec. Znajdź sobie innego służącego. - Przerwała jej Kornelia stanowczo.
Jej matka poczerwieniała z gniewu i chwyciła pogrzebacz by wybić córce z głowy takie pomysły. Wtedy chałupa się zatrzęsła.
Oczy dziewczyny ciskały gniewem.
- Nigdy więcej mnie nie uderzysz. - Wycedziła przez ściśnięte gniewem usta. Z szafek zaczęły spadać przedmioty. Obudzony ojciec stanął w drzwiach i z paniką patrzył na córkę.
Jej matka padła na ziemię postękując modlitwami.
To otrzeźwiło dziewczynę. Wszystko znieruchomiało.
- Nigdy już tu nie wrócę. - Rzuciła Kornelia i wyszła z pomieszczenia.
Przebrała się w normalne ubrania, zgarnęła wcześniej spakowaną torbę i wyszła nie oglądając sie za siebie.
W drzwiach spotkała ojca.
- Byłem ciekaw jak długo to zniesiesz. - Westchnął patrząc na jej torbę.
- Nic nie zrobiłeś by mnie ochronić. - Powiedziała. - Jesteś taki sam jak ona. Jesteście siebie warci.
Wyminęła go i ruszyła na przystanek ignorując wołania ojca.
"Tak jest lepiej." Przekonywała siebie.
- Oboje są winni. - Powiedział mężczyzna. - Ona jest śmieciem, on tchórzem. Musisz zacząć żyć na własną rękę. Mi ci pomożemy.
Doszła do przystanku akurat w chwili przyjazdu autobusu. Z koperty wyjęła potrzebny bilet. Zajęła miejsce i spojrzała na resztę zawartości.
- Francjo przybywam. - Wyszeptała uśmiechając się.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła jak stara, brudna wieś, w której spędziła całe życie znika za pojazdem.
Zrobiło się jej lekko na sercu. Uśmiechnęła się szerzej i rozsiadła wygodniej.
***
Chciałam tylko zaznaczyć, że nie powinnam was tak przyzwyczajać do codziennych rozdziałów xD
Dziękuje za komentarze :*

Prolog.

Każdy z nas ma swoje problemy. Dla jednego pewna rzecz może być błachostką a dla innego powodem samobójstwa. Każdy z nas jest inny i inaczej patrzy na świat. Ja chciałabym się podzielić z wami losem dziewiętnastu ludzi. Ludzi, którzy zmagali się z różnymi kłopotami, którzy pochodzili z różnych stron świata: od Nowego Jorku, przez Niemcy, do Japonii, którzy byli od siebie różni pod wieloma względami i których połączyła odmienność.
Na starcie przedstawię wam ich początki, ich sytuacje rodzinne i ich charaktery oraz spojrzenia na świat.
Całą dziewiętnastkę zebrała w jedno miejsce pewna organizacja sugerująca pomoc. Lecz już na pierwszym spotkaniu odkrywa karty i pokazuje, że ich świat nie jest tak piękny jak obiecywali...
~~~
Londyn, 11.01.2013r.
Posiadłość Isabell i Theofila Chamberlaine

Śniadanie odbywało się jak zwykle, w milczeniu. Jedynym dźwiękiem był odgrywany przez wierzę utwór Mozarta.
Izzy znała go na pamięć i nienawidziła go z całego serca, podobnie jak jej brat.
Tak było codziennie. Siadali do wspólnych, cichych posiłków, potem rodzeństwo poświęcało się nauce, matka zamykała się w sobie a ojciec znikał na całe dnie.
Ich wielka, bogata posiadłość była tak naprawdę milczącą ruiną.
Wszystko zaczęło się po tragicznej śmierci małego Simona, najmłodszego Chamberlaine'a, oczka w głowie rodziców...
Theo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z siostrą. List w jego kieszeni ciążył jak worek cegieł, palił jak rozżarzone dłuto... Odchrząknął.
- Matko, Ojcze. - Zaczął. Rodzice podnieśli niemrawo głowy. - Wraz z Isabell podjeliśmy decyzję o wyprowadzce.
Sprawiali wrażenie jakby do nich nie dotarło to co powiedzieli.
- To na nic, Theo. - Powiedziała gniewnie Izzy. - Oni są już pożarci. Nic ich nie uratuje a wszystko pogrąża. My już ich nie interesujemy.
Jej brat spuścił wzrok, oczy Matki zaszły łzami a Ojciec podniósł się z krzesła i wyszedł.
Zawiedziona, że jej słowa nie przywróciły rodziców Izzy wybiegła z jadalni.
Siedząc w pokoju instynktownie wyczuła obecność brata.
- On codziennie chodzi do szczątków domku, Theo. - Wychlipiała. - Siedzi tam godzinami i zastanawia się jak zwykły domek na drzewie mógł się zapalić.
- Wiem. - Odparł siadając obok niej. Oboje wspominali tamten dzień. Dzień, w którym uwaga jaką rodzice poświęcali Simonowi zaczęła irytować i jak domek stanął w płomieniach na jedną ich wspólną myśl...
- Musimy tam jechać. - Wyszeptała. Jej brat pokiwał głową.
- Już czas. - Powiedział ciągnąc nosem by powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
Już od dawna byli spakowani, długo czekali na wezwnie.
Jakiś czas temu, kilka dni po śmierci Simona zjawił się u nich mężczyzna w eleganckim garniturze mówiący, że to nie ich wina, oferujący pomoc, wyszkolenie, kontrolę i normę za jeden podpis na umowie...
***

Witam w prologu!
Na początek jedna historia!
W nastęnych rozdziałach pojawiać się będą następne a potem połącze je w całość.
Tylko najważniejsze postacie rozwinę tak jak Izzy i Theo a resztę skrócę bo nie jestem przekonana czy nie bd was to nudzić ;p

Proszę o komentarze :D

Wszelkie prawa autorskie do treści zawartych na tym blogu: zastrzeżone.