Przedmieścia Tokio 10.01.2013r.
Domek wakacyjny rodziny Takei
Taku siedział na werandzie i oglądał zachód słońca. Posiadłość ojca miała wieki ogród, który idealnie prezentował się właśnie o tej porze dnia.
- Taku? - Usłyszał znajomy, łagodny głos gosposi, Tamiki. - Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w Tokio, w centrali?
- Mam sprawę do ojca. - Powiedział. - A słyszałem, że jest tutaj na urlopie.
- Jest, jest. - Powiedziała kobieta patrząc na niego z niepokojem w oczach.
- Zaraz do niego pójdę. - Powiedział i odwrócił głowę w stronę słońca.
-Nie chcę się wtrącać, paniczu, ale pański ojciec nie ma dziś zbyt dobrego humoru. - Dodała nieśmiało.
- On nigdy nie ma dobrego humoru. - Rzucił sarkastycznie Taku. - I po naszej rozmowie też nie będzie go miał. - Dodał stanowczo.
Rzuciła mu ostatnie zlęknione spojrzenie i wróciła do swoich spraw z zaniepokojoną miną.
Po paru minutach chłopak westchnął głęboko i wstał ze schodków. Otrzepał eleganckie spodnie i ruszył do pokoju ojca. Mimo, że był na urlopie to Taku był pewny, że zatanie go w gabinecie.
Po drodze minął lustro. Wysoki, szczupły, w drogim i eleganckim garniturze bardzo przypominał ojca...
Delikatnie zapukał i gdy usłyszał zgodę na wejście otworzył drzwi.
Zmrużył oczy pod wpływem ostrego światła, stary Takei miał problemy ze wzrokiem i potrzebował bardzo dużo jasności.
- Taku? - Usłyszał zdziwiony, głęboki głos ojca.
- Witaj ojcze. - Powiedział stanowczo. - Możemy pogadać?
Mężczyzna spojrzał nerwowo na stos papierów na biurku, ale kiwnął głową.
Taku usiadł na twardym i niskim krześle. Pamiętał jak kiedyś ojciec tłumaczył mu dlaczego wszystkie krzesła dla odwiedzających są niższe niż jego wygodny fotel: chodziło o poczucie niższości, klient czuł, że jego rozmówca jest kimś więcej niż on sam.
Ale stary Takei taki właśnie był, władczy, dyscyplinarny i tępy, jeśli chodzi o dzieci, a już zwłaszcza własne dzieci.
Był bardzo starym człowiekiem a matka Taku była jego młodą, trzecią z kolei żoną. Zresztą bardzo szybko odeszła od tego świata pełnego zasad...
- Czemu nie jesteś w Tokio? - Stary nie dał mu nawet dojść do słowa. - Miałeś się zająć centralą! Czemu nigdy nie robisz tego, o co cię proszę?!
- Bo nie prosisz, tylko nakazujesz a do tego mi to nie odpowiada. - Powiedział stanowczo. I bez furii w oczach ojca wiedział, że nie jest to najlepsza metoda walki.
"Ale innej nie ma." Pocieszał się w myślach.
-Bo tobie to odpowiada?! - Głos ojca był taki jak jego oczy: wściekły.
"Już zapomniałem jak łatwo go można wyprowadzić z równowagi..." Pomyślał a w jego głowie zabłysło wspomnienie:
- Zdejmij te przeklęte rękawiczki! - Głos ojca roznosił się w całym wielkim domu. Nie znosił kiedy musiał coś powtarzać a swojemu najmłodszemu synowi musiał powiedzieć już kilka razy, żeby pozbył się tej przeklętej części garderoby. Kilka razy!
- Ale tato, ty nie rozumiesz... - Chłopak usiłował wyjaśnić, że są one niezbędne do tego, żeby nie zwariował. Bo jeżeli każda rzecz, której dotkniesz wybucha w twojej głowie obcymi wspomnieniami, najważniekszymi i związanymi z tą rzeczą, to można się pogubić, co jest rzeczywistością a co nie. Nie wiedział jak przekazać to ojcu by uwierzył i nie wysłał go na jakieś leczenie, albo do laboratorium w roli królika doświadczalnego.
- Nie ma żadnego ale! Ściągasz je, albo wyrzucę Tamikę z pracy! A ty dostaniesz szlaban do końca życia!
Doskonale wiedział, że służka jest bardzo bliska chłopcu, a jej los nie jest mu obojętny...
- Wychowałem cię! Dbałem o ciebie! Dałem ci wykształcenie i przyszłość! - Ojciec krzyczał. - A ty mi się tak odpłacasz?!
- Nigdy nie zapytałeś się czy ta przyszłość mi odpowiada. - Powiedział spokojnie, ale stanowczo. - I nie ty mnie wychowałeś, nie ty się mną opiekowałeś. Dawałes mi tylko pieniądze, lanie, szlabany i lekcje surowej dyscypliny. Nic tak na prawdę o mnie nie wiesz, więc nigdy nie dbałeś o mnie choć w połowie tak jak trzeba.
Takei poczerwieniał na twarzy a żyłka na skroni pulsowała groźnie.
- Wracaj do centrali. Już. A zapomnę o tej wizycie. Już. - Ledwo dyszał ze złosci.
- Jadę do Europy. - Powiedział. - I jeśli nie będziesz chciał mnie już nigdy wiecej widzieć, to nie zobaczysz.
- Nie ma mowy! - Ojciec krzyknął. - Nie pozwolę! To będzie hańba!
- Ja nie pytam o pozwolenie! - Mimo woli jego głos się podniósł. - Ja się żegnam.
Wstał z krzesła i przy drzwiach jeszcze się odwrócił. Stary Takei stał przy biurku i patrzył wściekły na syna, oniemiały w zaskoczeniu i złości.
Taku wyszedł i poszedł od razu do kuchni. Wszedł bez pukania i powiedział do Tamiki:
- Odchodzę do Europy. Nie wiem czy tata nie będzie chciał się na tobie wyrzyć, zawsze mnie tobą szantażował. Jeśli chcesz to załatwiłem ci pracę u mojego przyjaciela, Konsiu.
Oczy zaszły jej łzami a wesołe zmarszczki wokół oczu były bardziej widoczne niż zazwyczaj.
- Panie Taku... Ja...
- Nie ma sprawy, Tamiko. - Powiedział ciepło. - Do widzenia.
- Ale czy to konieczne? - Zapytała cicho.
- Obawiam się, że tak. - Odparł.
- A więc szczęścia. - Uśmiechnęła się ciepło. - Zasłużył panicz na nie.
- Dziękuję. - Ucałował ją serdecznie w policzek i wyszedł przed dom.
Obejrzał się po raz ostatni i wsiadł w samochód, którego nie zamierzał ojcu oddawać, i odjechał w kierunku lotniska.
~~~
Paryż 12.01.2013r.
Roni Koroniewa
Spacerowała po uliczkach Paryża i opanowywała kolejny napad paniki.
"Może nie powinnam tego robić?" Myślała. "Kto normalnie jest taki miły? I taki pomocny? I skąd oni tyle o mnie wiedzą?"
To wszystko wydawało sie Roni dziwne. Znali jej historię. Czyli wiedzieli wiecej niż ktokolwiek. Pytanie po co?
Jedyna odpowiedź jaka jej się nasuwała to taka, że to wszystko ich wina. Że to oni ją taką stworzyli.
"Jest to jakis sposób na odnalezienie swojej drogi." Pomyślała po raz któryś i skierowała się na przystanek autobusowy, który miał ją zawieźć do Lyonnu.
Kiedy stanęła pod rozkładem jazdy podeszła do niej starsza pani i zaczęła coś szczebiotać po francusku.
Nie wiedząc jak powiedzieć, że nic nie rozumie podsunęła staruszce myśl o niezakręconej wodzie w domu. Staruszka wzdrygnęła się, zaszczebiotała coś krótko i szybkim krokiem odeszła, a tylko Roni wiedziała gdzie i po co.
Jej zdolności zawsze jej pomagały wyjść z niezręcznych sytuacji i często z nich korzystała.
Zdawała sobie sprawę, że ze swoimi umiejętnościami mogłaby zapanować nad światem gdyby chciała, ale coś ją od tego odpychało. Wzdrygała się z obrzydzeniem nawet na myśl, że mogłaby wpoić komuś myśl dla żartów.
Po prostu zawsze ratowała swoją skórę.
Jedynie raz zrobiła coś co w jakiś sposób pomogło nie tylko jej...
- Ręce na blat! Już! I niech nikt się nie rusza! - Była w sklepie na rogu gdy pojawiła się, sądząc po głosie, kobieta w kominiarce z pistoletem w ręku.
Była zwykłą szesnastolatką, z przyjaciółką, z miłością do swojego idola, z normalną rodziną. Wyszła tylko po mleko, na naleśniki, które mama chciała zrobić na obiad. Była z rodziną na wakacjach w podróży po Ameryce.
W sklepie wszyscy posłusznie zamarli.
"Błagam odejdź stąd." Myślała gorączkowo. "Wcale tego nie chcesz."
Chciała, żeby ją usłyszał bo bała się odezwać na głos...
Wtedy stało się coś dziwnego. Złodziej drgnął jak rażony prądem i zaczął si rozglądać.
- Nikt mi nie namiesza w głowie! - Krzyknęła.
"Czyżby do niej to dotarło?" Zdziwiła sie i spróbowała jeszcze raz, ale mocniej.
"Nie chcesz tego. Odłóż broń..."
- Przestaań! - Krzyczała złodziejka ściągając kominiarkę i zakrywając uszy.
Długie, rude włosy rozsypały się na ramionach a zielone oczy błądziły po ludziach w sklepie. Nie rozumiejąc co się dzieje, ale wiedząc, że nic dobrego, uciekła.
Teraz Roni już wiedziała, że była jeszcze nie wprawiona i że użyła za mało mocy by wpoić złodziejce myśl.
Nadjechał autobus.
W drzwiach przepuściła dziewczynę z rudymi, krótkimi włosami i okularami słonecznymi na nosie, mimo, że słońce było słabe, zimowe..
Potem usiadła obok niej na ostanim wolnym miejscu. Kątem oka zobaczyła, że dziewczyna chowa w kieszeni biltet z docelowym miejscem: Lyonn.
"Czyli pojedziemy razem do końca." Westchnęła w myślach i założyła słuchawki.
Im dłużej jechali tym mniej osób było w autobusie.
Mniej więcej w połowie drogi dziewczyna na miejscu obok zdjęła okulary.
Mimo woli Roni spojrzała jej w twarz: zielone, podkrążone oczy, czerwone policzki.
- To ty. - Wyszeptała zaskoczona.
- Słucham? - Zapytała po angielsku.
- Znam cię. - Roni przestawiła się z ojczystego ukraińskiego na angielski.
- Tak? - Zdziwiła się. - A ja ciebie nie. To możliwe?
Coś w sposobie jej mowy nasunęło Roni, że pewnie jest z Ameryki.
- Napadałaś kiedyś na sklep. - Zniżyła głos do szeptu, żeby nikt nie usłyszał. - I uciekłaś krzycząc, że ktoś ci miesza w głowie.
Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Roni poczuła przymus, żeby się przyznać.
- Jedziesz do Lyonnu? - Zapytała rudowłosa a kiedy ukrainka kiwnęła głową uśmiechnęła się dziwnie. - To ty wtedy używałaś swojej mocy. I jedziesz teraz ze mną do ośrodka dla czubków.
Zaskoczona kiwnęła głową i przerażona, że dziewczyna zechce się zemścić, ale ona wyciągnęła rękę z miłym uśmiechem:
- Jestem Molly.
***
Nareszcie jest! Uzależniłam się od pisania i jest to dla mnie naprawdę ciężki czas...
Przepraszam, że tak długo, ale naprawdę nie mam czasu :c
Obiecuję, że więcej taka długa przerwa się nie powtórzy, bez uprzedzenia :p
I jak wam si podobał ten rozdział? :)
Dziękuję za komentarze :*
Swoetne, ja również sie uzaleznilam!!! :33
OdpowiedzUsuńNiedawno natrafiłam na Twojego bloga i powiem, że podoba mi się. Już nie mogę się doczekać następnej części :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
S.
Niesamowite , ze ci ludzie są zupełnie inni, a jednaak cos ich laczy! Swietne!!!
OdpowiedzUsuńOmgomgomg nie mogę doczekać się ich wszystkich spotkania!!! <3
OdpowiedzUsuń