Polska wieś, gdzieś w woj. Świętokrzyskim, 10.01.2013r.
Dom Kornelii Skowrońskiej.
Obudziły ją promienie słońca wpadające przez okno. Leniwie otworzyła jedno oko. Okno było odsłonięte, mimo, że przed snem szczelnie je zasłoniła.
Widać mama chciała, żeby jej córka obudziła się wraz ze świtem.
Kornelia zamknęła oko i nakryła twarz dłońmi.
- Witaj nowy dniu. - Wymruczała bez entuzjazmu i zrzuciła kołdrę. Podreptała do łazienki , umyła się i ciepło ubrała.
Gdy się ogarnęła zajrzała do pokoju rodziców. Spali jak zabici. Mama na łóżku, tata na kanapie. Jak zwykle...
Z westchnieniem rezygnacji ubrała zniszczone buty oraz wyciągnietą, połataną kurtkę i wyszła na mróz.
Bez zbędnych myśli dosypała świniom i kurom jedzenia oraz dołożyła krowie siana. Dopiero przy karmieniu królików zaczęła znów analizować swój los.
Jak zwykle odrabiała czarną robotę sama. Jej matka, była miejscową pijaczką i wariatką a ojciec zwykłym tchórzem bez pracy. To gospodarstwo i renta taty były ich jedynymi dochodami.
Wracając do domu minęła zawaloną szopę i zgarnęła koszyk drewna. Wróciła do izby, ignorując zapach stęchlizny i wilgoci.
Kiedy weszła do kuchni jej matka już siedziała przy niezapalonym piecu.
- Nareszcie. - Prychnęła patrząc na drewno. - Rozpal. Mnie plecy bolą.
Kornelia zdusiła słowa sprzeciwu i rozpaliła palenisko.
W trakcie roboty wspominała rozmowę przeprowadzoną kilka miesięcy temu...
- Nie mogę ich tak zostawić. Nie poradzą sobie beze mnie. - Powiedziała uprzedzając swoje sumienie.
- Obydwoje wiemy, że to kłamstwo. - Odparł z litościwym umieszkiem mężczyzna w ciemnym garniturze.
"Wiem." Pomyślała "Oboje są zwykłymi wariatami, tchurzami, pijakami i niedorajdami. Wymyślają sobie różne schorzenia, wykorzystując moje sumienie. A ja robię co chcą i udaję, że im wierzę bo to moi rodzice..."
- Przyszedł do ciebie list. - Z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
Podniosła się znad pieca i spojrzała na elegancką, wybrzuszoną kopertę leżącą na stole. Odrazu ją rozpoznała i podekscytowanie ścisnęło jej żołądek.
"A więc to już czas." Pomyślała.
- Co to? - Zapytała ciekawsko starsza kobieta.
Kornelia się zawahała. Powiedzieć matce bolesną część prawdy? Bo całej prawdy wyjawić nie mogła, tak było w umowie...
- Wezwanie. - Zaczęła.
"Nie myśl o tym, że opuszczasz matkę." Uspokajała poczucie winy. "Ona nie jest tego warta. Będzie tęsknić tylko dlatego, że będzie musiała sama nakarmić zwierzęta, że nie będzie się miała na kim wyrzyć po pijaku..."
- Na zachód. Tam zamieszkam. - Powiedziała twardo, ściskając dłonie by ukryć ich drżenie. Matka zrobiła wielkie oczy. - Już dziś. Już teraz.
Kobieta wstała i wymierzyła córce policzek.
- Jak śmiesz?! - Powiedziała z gniewem w oczach.
- Jedyne co potrafisz to kłamać, bić, krzyczeć, pić, narzekać i rozkazywać. To już koniec. Znajdź sobie innego służącego. - Przerwała jej Kornelia stanowczo.
Jej matka poczerwieniała z gniewu i chwyciła pogrzebacz by wybić córce z głowy takie pomysły. Wtedy chałupa się zatrzęsła.
Oczy dziewczyny ciskały gniewem.
- Nigdy więcej mnie nie uderzysz. - Wycedziła przez ściśnięte gniewem usta. Z szafek zaczęły spadać przedmioty. Obudzony ojciec stanął w drzwiach i z paniką patrzył na córkę.
Jej matka padła na ziemię postękując modlitwami.
To otrzeźwiło dziewczynę. Wszystko znieruchomiało.
- Nigdy już tu nie wrócę. - Rzuciła Kornelia i wyszła z pomieszczenia.
Przebrała się w normalne ubrania, zgarnęła wcześniej spakowaną torbę i wyszła nie oglądając sie za siebie.
W drzwiach spotkała ojca.
- Byłem ciekaw jak długo to zniesiesz. - Westchnął patrząc na jej torbę.
- Nic nie zrobiłeś by mnie ochronić. - Powiedziała. - Jesteś taki sam jak ona. Jesteście siebie warci.
Wyminęła go i ruszyła na przystanek ignorując wołania ojca.
"Tak jest lepiej." Przekonywała siebie.
- Oboje są winni. - Powiedział mężczyzna. - Ona jest śmieciem, on tchórzem. Musisz zacząć żyć na własną rękę. Mi ci pomożemy.
Doszła do przystanku akurat w chwili przyjazdu autobusu. Z koperty wyjęła potrzebny bilet. Zajęła miejsce i spojrzała na resztę zawartości.
- Francjo przybywam. - Wyszeptała uśmiechając się.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła jak stara, brudna wieś, w której spędziła całe życie znika za pojazdem.
Zrobiło się jej lekko na sercu. Uśmiechnęła się szerzej i rozsiadła wygodniej.
***
Chciałam tylko zaznaczyć, że nie powinnam was tak przyzwyczajać do codziennych rozdziałów xD
Dziękuje za komentarze :*
Jak dla mnie to jednak powinnaś nas przyzwyczajać do codziennych rozdziałów ;p
OdpowiedzUsuńA rozdział świetny ;p Nie mogę się doczekać następnego :)
@Cupcakes_MyLove