Każdy z nas ma swoje problemy. Dla jednego pewna rzecz może być błachostką a dla innego powodem samobójstwa. Każdy z nas jest inny i inaczej patrzy na świat. Ja chciałabym się podzielić z wami losem dziewiętnastu ludzi. Ludzi, którzy zmagali się z różnymi kłopotami, którzy pochodzili z różnych stron świata: od Nowego Jorku, przez Niemcy, do Japonii, którzy byli od siebie różni pod wieloma względami i których połączyła odmienność.
Na starcie przedstawię wam ich początki, ich sytuacje rodzinne i ich charaktery oraz spojrzenia na świat.
Całą dziewiętnastkę zebrała w jedno miejsce pewna organizacja sugerująca pomoc. Lecz już na pierwszym spotkaniu odkrywa karty i pokazuje, że ich świat nie jest tak piękny jak obiecywali...
~~~
Londyn, 11.01.2013r.
Posiadłość Isabell i Theofila Chamberlaine
Śniadanie odbywało się jak zwykle, w milczeniu. Jedynym dźwiękiem był odgrywany przez wierzę utwór Mozarta.
Izzy znała go na pamięć i nienawidziła go z całego serca, podobnie jak jej brat.
Tak było codziennie. Siadali do wspólnych, cichych posiłków, potem rodzeństwo poświęcało się nauce, matka zamykała się w sobie a ojciec znikał na całe dnie.
Ich wielka, bogata posiadłość była tak naprawdę milczącą ruiną.
Wszystko zaczęło się po tragicznej śmierci małego Simona, najmłodszego Chamberlaine'a, oczka w głowie rodziców...
Theo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z siostrą. List w jego kieszeni ciążył jak worek cegieł, palił jak rozżarzone dłuto... Odchrząknął.
- Matko, Ojcze. - Zaczął. Rodzice podnieśli niemrawo głowy. - Wraz z Isabell podjeliśmy decyzję o wyprowadzce.
Sprawiali wrażenie jakby do nich nie dotarło to co powiedzieli.
- To na nic, Theo. - Powiedziała gniewnie Izzy. - Oni są już pożarci. Nic ich nie uratuje a wszystko pogrąża. My już ich nie interesujemy.
Jej brat spuścił wzrok, oczy Matki zaszły łzami a Ojciec podniósł się z krzesła i wyszedł.
Zawiedziona, że jej słowa nie przywróciły rodziców Izzy wybiegła z jadalni.
Siedząc w pokoju instynktownie wyczuła obecność brata.
- On codziennie chodzi do szczątków domku, Theo. - Wychlipiała. - Siedzi tam godzinami i zastanawia się jak zwykły domek na drzewie mógł się zapalić.
- Wiem. - Odparł siadając obok niej. Oboje wspominali tamten dzień. Dzień, w którym uwaga jaką rodzice poświęcali Simonowi zaczęła irytować i jak domek stanął w płomieniach na jedną ich wspólną myśl...
- Musimy tam jechać. - Wyszeptała. Jej brat pokiwał głową.
- Już czas. - Powiedział ciągnąc nosem by powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
Już od dawna byli spakowani, długo czekali na wezwnie.
Jakiś czas temu, kilka dni po śmierci Simona zjawił się u nich mężczyzna w eleganckim garniturze mówiący, że to nie ich wina, oferujący pomoc, wyszkolenie, kontrolę i normę za jeden podpis na umowie...
***
Witam w prologu!
Na początek jedna historia!
W nastęnych rozdziałach pojawiać się będą następne a potem połącze je w całość.
Tylko najważniejsze postacie rozwinę tak jak Izzy i Theo a resztę skrócę bo nie jestem przekonana czy nie bd was to nudzić ;p
Proszę o komentarze :D
Wszelkie prawa autorskie do treści zawartych na tym blogu: zastrzeżone.
No, no, ciekawie. Najpierw się przyczepię do przecinków, które nie zawsze są na swoim miejscu, ale to chyba ze dwa takie widziałam, no i literówek, które potrafią zakłuć w oczy.
OdpowiedzUsuńAle jakby nie patrzeć piszesz interesująco, na razie to nie jest zbyt długi tekst, bym mogła stwierdzić coś więcej, ale jak coś nadprzyrodzonego, to ja chętnie poczytam! :D
Czekam na ciąg dalszy. :3
Przecinki i literówki poprawię :) Piszę z telefonu i czasem po prostu ich nie zauważam :c
UsuńDziękuję za konstruktywną opinię :D