piątek, 2 stycznia 2015

7. Kiedy nadciąga burza.

- Czemu właściwie stąd nie uciekniemy? - Spytał Dragan gdy próbował obronić się tarczą przed atakami Theo.
W odpowiedzi chłopak zamarł z uniesionym mieczem, z dziwną miną.
- To idiotyczne, ale nigdy o tym nie pomyślałem. - Odparł po chwili i zamachnął się bronią bo surowy wzork Hummela przeszywał jego plecy.
- To samo pomyślałem gdy na to wpadłem. - Powiedział małpiasty sapiąc i ledwo trzymając tarczę po pół godzinnym treningu.
- Ciekawe co na to Taku. - Zamyślił się Theo.
- Bardzo mu ufasz. - Stwierdził Dragan niepewnym tonem, ale nie odparował ciosu i jęknął z bólu ocierając obite ramię.
"Dobrze, że nie ostrzą broni." Pomyślał po raz setny.
- Wybacz! - Brytyjczyk rzucił się z przeprosinami.
- Spoko, przeżyję. - Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Na dziś wystarczy! - Rozległ się głos Brata. - Wynocha! - Jak zwykle był bardzo miły, czyli wrzeszczał z wściekłością i sypał iskry wzrokiem.
- A jak tam Jack? - Spytał Dragan gdy wychodzili z sali.
- Ma duże chęci. - Odparł Theo. - Nieźle nim wstrząsnęli, ale obawiam się, że ani ja, ani Taku nie mamy zdolności, żeby mu jakoś super pomóc. - W jego głosie słychać było żal. - Sami sobie ledwo radzimy.
- Szkoda, że Raj to taki dupek. - Stwierdził rosjanin.
- Nie jest aż taki zły. - Stwierdziła Izzy podchodząc do nich.
- Bo ma na ciebie ochotę, to nie jest. - Burknął jej brat z nieciekawą miną.
- Chodzi o Jacka? - Dziewczyna zignorowała uwagę Theo.
- Nie wiem czy chłopak jest aż tak zdesperowany. - Zaśmiał się Dragan.
- Ale coś musi zrobić. - Zjeżyła się. - A wasz rasizm jest wręcz śmieszny.
- To nie rasizm, a zwykła niechęć. - Odparł spokojnie Theo.
- To może nie myśl o sobie a o Jacku. - Powiedziała poważnie i przyśpieszyła kroku zrównując się z Shanon.
- Ma trochę racji. - Rzucił nieśmiało rosjanin.
- Oczywiście. - Prychnął z niezadowoleniem. - Ona zawsze ma rację.
*
Lucjan nie mógł sobie odpuścić.
A nie chciał cały czas biegać do Chestera albo Theo jakby byli przywódcami. On też miał coś do pokazania.
Skradał się w kierunku zakazanej strefy domu.
Kiedy stanął przed drzwiami oddzielającymi go od jego celu zawahał się. Deyan napawał go lekkim niepokojem, ale chęć zaistnienia w grupie była silniejsza.
Nacisnął klamkę.
Spodziewał się, że będą zamknięte, ale bez problemu się uchyliły.
Otworzył je szerzej i zobaczył korytarz, taki sam jak w innych częściach domu: bez okien, oświetlany tylko słabymi lampkami wiszącymi na ścianach o szmaragdowym kolorze z odcieniami szafiru gdzieniegdzie.
Były tylko dwa wyjścia, drzwi, którymi Lucjan wszedł i te naprzeciwko,
Przełknął ślinę i zrobił krok. Niepewnie rozejrzał się wokół siebie i gdy nic się nie stało ruszył dalej.
Już bez zbędnego wahania spróbował otworzyć następne drzwi, ale tym razem były zamknięte. Ale był na to przygotowany.
Wyciągnął z kieszeni długi, cienki drucik, który wsadził w dziurkę od klucza i zaczął operację.
Po chwili zamek przyjemnie kliknął i chłopak mógł już bez problemu otworzyć drzwi.
Wszedł do okrągłego pomieszczenia, które nie przypominało żadnego z tych, które znał w dozwolonej części domu. Znalazł włącznik światła i zobaczył, że pokój tak na prawdę ma kształt pięciokąta, w każdej ścianie były drzwi. Każde takie same, bez żadnych plakietek, opisu i , co Lucjan zauważył dopiero po chwili, bez klamek,
- Co jest? - Szepnął do siebie. szukając możliwości przejścia dalej.

*

- Noszą ze sobą klamki do tych drzwi. - Opowiadał Lucjan po cichu gdy już zgasili światła. - Bo one mają dziury, idealne na klamki.
- Dziwne zabezpieczenia. - Stwierdził Sasha. - Takie... nienowoczesne.
- Jak wszystko tutaj. - Dodał zamyślonym głosem Lucjan. - Te wszystkie metody, których nas uczą, ten dom jakby wyjęty z dwudziestolecia międzywojennego, nie widziałem tu nic co mogło by pochodzić z XXI wieku.
- Jak się żyje wiecznie, to może nie nadąża się za czasami. - Francuz ziewnął. - Pogadamy o tym jutro.
Lucjan usłyszał jak chłopak się przewraca na drugi bok i zaczyna oddychać spokojnie i równo. Westchnął, wiedział, że nie zacznie. Ręce cały czas trzęsły mu się po powrocie z okrągłego pokoju.
"Przejdę przez te drzwi." Obiecał sobie.
Na następny dzień o jego wyprawie wiedziała już cała ekipa. Chyba nie docenił Sashy i jego gadatliwości. Albo całej grupy i jej rosnącej zażyłości.
- To było głupie. - Podeszła do niego Luci z surową miną.
- To miłe, że tak uważasz. - uśmiechnął się szelmowsko. Poznał tę dziewczynę w drodze do Francji i spędził z nią kilka godzin w autobusach i chyba ją polubił. Zdecydowanie za dużo gadała, ale była bardzo optymistyczna co czasem mu się udzielało.
- To nie są żarty, Lucjan! - Żachnęła się. - Mogli cię złapać.
- A tak cię to martwi? - Zaśmiał się na widok jej zmieszanej miny.
- Jesteś większym idiotą niż przypuszczałam. - Powiedziała i odeszła.
- Uwielbia mnie. - Powiedział do stojącego obok Dragana, który siłował się właśnie z ciężarkami. Ten w odpowiedzi tylko prychnął ze śmiechem.

*

- Jack? - Do chłopaka podeszła Izzy z Roni.
- Tak? - Podniósł głowę znad rowerka, na którym ćwiczył. Dzisiaj wszyscy mieli trening wysiłkowy.
- Mogę Ci załatwić pomoc Raja. - Powiedziała Izzy. - Tylko musisz się zgodzić.
- Z, z Rajem? - Zająknął się.
- Wiemy, że to dupek, ale jeśli nie chcesz kłopotów, to się zgódź. - Wtrąciła Roni. Jej ukraiński akcent zawsze wydawał się Jackowi śmieszny.
- Czemu mi pomagacie? - Zapytał tylko.
- Bo jesteśmy paczką, co nie? - Ukrainka się uśmiechnęła. - Tylko w kupie mamy szanse na to, żeby nas nie stłamsili.
- No dobra. - Powiedział po chwili zastanowienia. Ale coś ścisnęło mu żołądek na myśl o treningach z brazylijczykiem.
"To nie ma szans wypalić." Pomyślał.

*

Wypuścili ich na zewnątrz.
Ledwo stopniał śnieg, było jeszcze chłodno, ale w tym dniu świeciło słońce i panował nastrój zbliżającej się wiosny.
Oczywiście wyszli w ramach treningu, Brat wyznaczył trasę i cała grupa miała biegać.
Biegali po ogrodzie który dotąd widzieli tylko z okien. Był ogrodzony murem wysokim na około dwa metry, zza którego widać było las. Nie było kwiatków czy innych rabat, tylko parę krzaków i równo przystrzyżona trawa.
Ale i tak miło było wyjść na świeże powietrze. Maria zaczynała się już dusić w tych zielonych ścianach i nieciekawych salach treningowych.
Biegała w swoim tempie, nie miała zbyt dobrej kondycji, ale towarzyszył jej Leo. Przed nimi biegły Izzy i Molly, też w parze.
Na tą drugą brazylijka nie mogła patrzeć bez uczucia niechęci. Od kiedy rozmawiała z nią po raz pierwszy obiecała sobie, że utrudni jej życie jak tylko bardzo będzie w stanie. Irytowało ją to, że pomimo jej beznadziejności, ludzie tutaj wydawali się ją lubić. Tę rudą bestię otaczało więcej ludzi niż ją, to nie mieściło jej się w głowie.
"W końcu znajdę na nią haka." Mściła w myślach.
Wracając do swojego pokoju by się ogarnąć po bieganiu zobaczyła jak Sasha i Julian wchodzą do pokoju Chestera i Taku, rozglądając się przed wejściem czy nikogo nie ma. Nie zauważyli jej.
"Co oni knują?" Pomyślała i podeszła pod drzwi. Zajrzała przez dziurkę od klucza.
Zauważyła jedynie siedzących na ziemi, naprzeciwko drzwi, Molly i Lucasa.
"Czyli jest ich tam więcej." Ucieszyła się i przyłożyła ucho do otworu.
- Musimy się dowiedzieć co jest za wszystkimi tymi drzwiami! - To był głos Lucjana.
"Jakimi drzwiami?" Przebiegło jej przez myśli. Nikt nie powiadomił jej o wczorajszej eskapadzie hiszpana.
- Jak chcesz to zrobić skoro to opiekunowie noszą klamki? - Maria nie rozpoznała głosu, ani akcentu, więc postawiła na to, że był to Taku.
- Podczas treningu ktoś mógłby poprosić Brata o pomoc w walkach wręcz. - Powiedział Chester z lekkim zawahaniem w głosie. - Zostawi wtedy wszystkie rzeczy, które ma przy sobie na krześle, na którym zazwyczaj siedzi. Kiedy będzie zajęty ktoś to przeszuka.
Zapadła głucha cisza. W końcu odezwał się Theo:
- Ja mogę go zająć. - Maria przypomniała sobie chłopaka na treningu. Nie wiedziała co robił zanim przybył do ośrodka, ale radził sobie bardzo dobrze i to prawie we wszystkim. Nie wątpiła, że byłby w stanie zająć Brata na jakiś czas. - A kto przeszuka rzeczy?
- Lucek to zaczął, więc niech to kontynuuje. - To był głos Roni, Maria nie pomyliłaby tego słowiańskiego akcentu. Był lekko złośliwy, ale naładowany pozytywną energią.
- Ekhm, no dobra. - Odpowiedział z zawahaniem.
- Jak was złapią to będziemy mieć przesrane. - Odezwała się Ana, Maria poznała po niemieckim akcencie. - Wszyscy.
- Jakbyśmy już mieli raj na ziemi. - Powiedziała Molly. - Warto spróbować.
"Mnie nie zaprosiliście?" Prychnęła Maria. "To nie liczcie na moją pomoc, wręcz przeciwnie." Uśmiechnęła się złośliwie i odeszła.

*

- Theo! - Zawołał chłopaka Lucjan. - Dzisiaj wielki dzień. - Uśmiechnął się i gdy go brytyjczyk odwzajemnił poszli razem nałożyć sobie śniadania.
- Jesteś wariatem. - Powiedział do Lucjana. - To proszenie się o śmierć, kiedy ten cały Deyan jest w domu.
- Być może, ale siedzimy tu już kilka dobrych tygodni, trzymają nas pod kluczem, nie pozwalają się z nikim kontaktować. - Odszepnął hiszpan. - Katują treningami, jakby szykowali sobie jakąś swoją armię.
- To po to, żeby nam pomóc. - Wtrącił z zawahaniem Jack.
- Myślę, że to ściema. - Odparł Lucjan. - Wykorzystują nas. Poza tym odpowiedź na wszystkie nasze pytania są za tymi drzwiami.
- Tylko niczego nie schrzańcie. - Do dyskusji dołączyła Roni. - Bo nas ukatrupią.
- Damy radę. - Uśmiechnął się z pewnością siebie Lucek.

*

- Panie Bracie! - Zawołał Theo. - Nie rozumiem, może pan jeszcze raz wyjaśnić mi ten chwyt Dżaksarow?
Brat Hummel spojrzał na niego jak na śmiecia, ale ściągnął bluzę i podszedł.
Lucjan wziął głęboki wdech i ruszył w stronę krzesła, z którego wstał łysol. Kucnął i wsadził rękę do kieszeni w bluzie, cały czas spoglądając na Theo, którego właśnie obejmował Hummel.
Niestety nie zwracał uwagi na inny szczegół.
- Bracie Hummel!? - Głos Marii wyrwał go ze skupienia.
Lucjan razem z Bratem spojrzeli na dziewczynę, która wskazywała na hiszpana, grzebiącego w nieswojej kieszenii.
Hummel spojrzał chłopakowi w oczy.
- Macie wielki problem. - Powiedział z mściwym uśmiechem.

*

Burza dopiero nadciąga! :D
Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania :D

P.s. Dżaksarow to chwyt zapaśniczy, ze stójki :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz