Deyan siedział w swoim fotelu i pobierał z zadowoleniem ręce.
"Nareszcie! Przestali się kulić i zdecydowali się coś zrobić. Tylko szkoda, że im się nie udało." Myślał.
Mimo, że żałował, że nie zobaczy jak brną dalej w swoich poszukiwaniach to czuł lekkie, przyjemne mrowienie. Zaraz ich ukarze.
Od samego początku wiedział co się szykuje. Był postronnym świadkiem każdego ich spotkania, wszystko obserwował i słuchał przez kamery. Po prostu chciał, żeby przeszli już na następny poziom szkolenia.
"Zawsze się znajdzie jedna, która chce się nam podlizać pogrążając innych." Właśnie obserwował Marię, jak biega po podwórku razem z resztą grupy, z nadasaną miną. Robili karne okrążenia juz od półtorej godziny w ramach kary.
Dziewczyna miała pretensje, że razem z bratem również zostali ukarani, ale Deyan nie traktował ich jednostkowo. Byli grupą i grupowo będą karani.
- Olympio? - Przywołał ją do siebie. - Zacznij drugą część kary.
- Mam nadzieję, że kara ich zmotywuje do działania a nie zniechęci. - Powiedziała odchodząc.
*
- Czasem się zastanawiam czemu w to wszedłem. - Stwierdził zasapany Leo. - I czemu nie wydawało mi się dziwne, że tak mało chcieli w zamian.
- A co od ciebie chcieli w zamian? - Zapytał Raj.
Nie wiedział jak długo już biegali, ale nawet na niego było to dużo. Zwłaszcza, że nie zrobił nic złego.
Na chwilę rozstroił go upadek Jacka. Chłopak potknął się o coś tuż obok Brata, który zaczął po nim wrzeszczeć.
Na chwilę rozstroił go upadek Jacka. Chłopak potknął się o coś tuż obok Brata, który zaczął po nim wrzeszczeć.
- W zamian chcieli wyniki moich badań przeprowadzonych podczas szkolenia. Do statystyk. - Kontynuował jak gdyby nigdy nic, ale zrobił przerwę na oddech. - A od was?
Nauczył się stosować liczbę mnogą wobec rodzeństwa Mendosa, nawet jeśli rozmawiał tylko z Rajem.
- Nie jestem do końca pewny. - Odparł czarnoskóry wzruszając ramionami. - Ale pewnie nic głupiego skoro Maria się zgodziła.
- To już kolejny raz kiedy zastanawiam się, czemu wcześniej nie wpadłem na tak oczywiste rzeczy. - Włoch znowu musiał wziąć kilka głębszych wdechów.
Nigdy nie narzekał na kondycję, czasem biegał dla przyjemności a do tego latanie wymagało od niego sporo wysiłku, ale kara wymierzona przez Brata za wybryk tego debila Lucjana go wykończała.
- Stop! - Głęboki głos Brata Shoustera rozszedł się pi ogrodzie.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Jego rzeczy leżały na ziemi, widać wiosenna pogoda bardzo go rozgrzała. Obok niego stała Olympia. Cześć ludzi nagle padła na ziemię dysząc ciężko. - Zebrać i umyć tyłki. - Powiedziała surowym głosem pani O. - Za pół godziny widzimy się w holu.
Kilka osób jeknęło, ale wszyscy zgodnie ruszyli do wejścia do budynku. Pół godziny to nie dużo a spóźnienie dzisiaj mogło się bardzo źle skończyć.
Idąc korytarzem do pokoju Leo usłyszał wściekły głos Marii gdzieś niedaleko.
- Pewnie jesteś jeszcze z siebie zadowolony! - Krzyczała. - Zapłacisz za to!
Kiedy chłopak doszedł w odpowiednie miejsce zobaczył brazylijkę i Lucjana. Ta pierwsza chyba właśnie wyrwała przypadkiem lampkę ze ściany a ten drugi patrzył na nią z lekką irytacją.
- Trza było nie kablować. - Powiedział złośliwym tonem. Skrycie Leo się z nim zgadzał.
Mogli dużo zyskać mając tą klamkę, ale duma Marii była zhańbiona, więc MUSIAŁA zachować się jak skończona idiotka.
Postanowił się nie wtrącać.
- Trzeba było mnie nie wykluczać. - Odparła groźnym tonem. - Ja tu jestem najpotężniejsza! Mnie się powinniście słuchać. Wiec albo zaczniecie traktować mnie jak przywódcę, albo niedługo tu posiedzicie. - W tym momencie zauważyła Leo. - Prawda?
Chłopak pokiwał głową na znak aprobaty.
Ta dziewczyna mu imponowała, wzbudzała lekki niepokój, była nieprzewidywalna i potężna.
Dlatego zależało mu by mieć w niej sojusznika.
- Czyli wojna! - Nagle wesołym tonem wtrącił się Dragan, którego Leo nawet nie zauważył. Rozejrzał się i ujrzał jeszcze rodzeństwo Chamberlaine, Molly i Lucasa stojących przy Lucjanie oraz Raja stojącego przy siostrze. W tym momencie dołączyła do nich reszta grupy zwabiona krzykami kłócącej się pary.
- Mario, proszę cię. - Odezwała się delikatnie Ana. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. - Współpracując możemy bardzo dużo zyskać. Nam przyda się wasza pomoc a tobie nasza. Wystarczy, ze trochę ustąpisz. Przecież wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji.
- Mylisz się, królewno Śnieżko. - Odpowiedziała Maria suchym tonem. - Ja was nie potrzebuję, więc albo moje warunki, albo żadne.
Raj zrobił krok w jej stronę. Leo uznał to za moment, kiedy trzeba wybrać stronę, więc również stanął po stronie Mendosy, która patrzyła na resztę wzywająco.
Kiedy wydawało się, że wszyscy już zdecydowali Roni zrobiła krok w przód bardzo niepewnie a potem następny już szybciej. Stanęła obok Marii.
- Dlaczego? - Izzy szepnęła zdziwiona patrząc na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami.
- Bo ma rację. - Odparła Ukrainka cicho a brazylijka uśmiechnęła się z wyższością.
- I tak macie marne szanse. - Dragan pokazał im język jak mały chłopiec. - Was jest czwórka a nas dziewiętnastu.
- Co to za zbiorowisko?! - Nagle obok nich ryknął Brat Karowsky. - Macie zadanie do wykonania! Do roboty!
Wszyscy pospiesznie się rozeszli, ale nie każdy z wesołą miną.
Kwadrans później Leo siedział na swoim łóżku nie chcąc wychodząc wcześniej na zebranie. Już się umył i jego współlokator korzystał ze swojej kolejki. Nagle do pokoju weszła Maria, już gotowa do wyjścia.
Usiadła obok niego i zapytala:
- Ta twoja dziewczyna, kochałeś ją?
Zdziwiło go to pytanie. Tylko raz o niej wspominał, poza tym to był drażliwy temat.
- Tak. - Odparł.
- Jaka była? - Dopytywała.
- Czemu pytasz? - Zirytował się.
- Bo chcę znać swoich sojuszników i to co ich dręczy. - Odparła poważnie, więc westchnął i zastanowił się.
- Typowa złotowłosa. - Odparł po chwili. - Ale bardzo ją przypominasz.
- W czym ja, czarniskóra córka diabła może ją przypominać? - Zdziwiła się.
- Macie podobny temperament. - Odparł patrząc w dal. - Też dążyła po trupach do celu, liczyła się tylko z jedną osobą, była bardzo silna.
Nie wspomniał, że koniec końców oddała za niego życie. To nie pomogło by mu w dalszym podlizywaniu się dziewczynie.
- Mówiła, że gdy latam przypominam Anioła. - Dodał mając na myśli sytuacje z treningu ich darów, tydzień temu gdy Maria też tak powiedziała gdy go zobaczyła.
- To tylko pozory. - Zaśmiała się. - Jesteś tak samo zimny i nie do wytrzymania jak ja.
- Pod względem nienawiści ludzi, wyprzedasz mnie o mile. - Dodał z wymuszonym uśmiechem. Nagle zdał sobie sprawę, że nie lubi być porównywany do Mendosy.
- Oni nie rozumieją kultu władzy. - Powiedziała poważniejąc.
- Tak szczerze to ja też nie. - Zaryzykował.
- Może. Ale ją akceptujesz.
Prychnął niezadowolony
- Nie prychaj na mnie! - Powiedziała władczym tonem wstając z łóżka. - Zaakceptuj to tak jak Raj i będzie dobrze.
Zastanowił się chwilę i powiedział:
- Dobra. Jestem w pełni z tobą.
- I to rozumiem! - Uśmiechnęła się i pocałowała chłopaka w policzek. - Razem jesteśmy silniejsi!
*
- Nie jesteście tu za karę. - Oznajmiła Olympia na zebraniu. - Ale skoro tak chcecie to tak będzie. Potraktujemy was tak jak wy nas. - Jej głos stał się twardy i ostry. - Jesteście bandą nieudaczników. Jesteście mordercami, kłamcami, złodziejami, zdrajcami a my wyciągnęliśmy do was pomocną dłoń. I tak się nam odpłacacie? - Zawiesiła głos. - Mam nadzieję, że po dzisiejszym dniu przemyślicie swoje zachowanie.
- Macie zostać w holu. - Nakazała pani O. - Będziemy was prosić pojedynczo. Pierwsza Izzy.
Podczas gdy Isabella siedział w gabinecie Deyana wszyscy rozsiedli się na podłodze i parapetach.
Kornelia podeszła do Theo stojącego przy oknie. Na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo się martwił o siostrę.
- U mnie w domu zawsze najpierw martwiło się o to z czego przeżyjemy najbliższy tydzień, o dom, zwierzęta a potem o siebie. - Powiedziała nieśmiało patrząc gdzieś za okno. - Zawsze chciałam mieć kogoś kto kochałby mnie na tyle, żeby się o mnie martwić. Chociaż w połowie tak jak ty opiekujesz się Izzy.
- A twoi rodzice? - Zapytał patrząc na nią z wdzięcznością.
- Dla matki liczyła się tylko butelka piwa lub wódki i ona sama. Tata już dawno odciął się od świata i ode mnie tym bardziej. - Mówiła to po raz pierwszy na głos. Nawet przyjaciółką w starym życiu się z tego nie zwierzała, ale teraz myślała tylko o odwróceniu uwagi Theo.
- Każdy z nas przybył tutaj z nadzieją na lepsze życie. - Powiedział patrząc znów za okno. - Myślę, że dla ciebie sam wyjazd z domu był sukcesem.
- Bardzo możliwe, ale wolałabym juz skończyć to szkolenie. - Zaśmiała się lekko.
W tym momencie Theo zdał sobie sprawę jak bardzo polubił tę dziewczynę i jej ciepły uśmiech.
- Dziękuję. - Powiedział.
- Za co? - Zdziwiła się.
- Za niestandardowe pocieszenie. - Uśmiechnął się.
*
Molly podeszła do Lucasa, który akurat siedział z Taku, ale obaj milczeli.
- Możemy pogadać? - Zapytała i chłopak wstał i pożegnał się z "towarzyszem".
Ostatnio spędzali razem dużo czasu; na treningach i w czasie wolnym. Molly zobaczyła w nim wiele rzeczy, o które by go nie posądzała i bardzo ją to intrygowało, sprawiało, że go szczerze polubiła.
- Właściwie to czemu się tu znalazłeś? - Zapytała gdy usiedli pod jedną ze ścian, z dala od ciekawskich spojrzeń. - Miałeś to czego ja zawsze pragnęłam: dom, kogoś kto się tobą zaopiekuje, zatroszczy gdy nie wrócisz na noc do domu...
W jego oczach przez chwilę widać było ból. Dziewczyna poczuła wyrzuty sumienia, że zadała pytanie. Ale zanim zaczęła to odkręcać Lucas powiedział:
- Kiedyś pokłóciłem się z rodzicami. O głupotę, której nawet nie pamiętam. W każdym razie, uciekłem potem z domu. Gdy rodzice mnie szukali, mieli poważny wypadek. O tym, że nie żyją dowiedziałem się dopiero gdy wróciłem do domu...
Molly zrozumiała na czym polegał jej błąd. Ale chłopak nie dał jej dojść do słowa. Mówił opanowanym głosem patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Mój starszy brat bardzo się starał nie mieć mi tego za złe. Ale oboje wiedzieliśmy, że zostaliśmy sierotami przeze mnie. On całe dnie spędzał w warsztacie a ja unikałem ludzi. Nienawidziłem siebie. I wtedy uaktywnił się mój dar, przenoszenie swoich emocji na innych. Więc ludzie nienawidzili mnie tak bardzo jak nienawidziłem sam siebie. - Na końcu zdania głos mu się lekko załamał.
Molly chwyciła go za rękę z lekkim wahaniem. Poczuła jego smutek i poczucie winy.
- Ja cię nie nienawidzę. - Powiedziała starając się by jej głos zabrzmiał pewnie. - A nawet bardzo cię lubię. Zasłużyłeś na coś więcej.
- To miłe, ale nie musisz mnie pocieszać. - Znowu mówił opanowanym tonem.
- Lucas, nie odrzucaj mnie. Sam zaoferowałeś mi pomoc a ja nie mogę patrzeć obojętnie jak ty cierpisz... - Przerwała bo poczuła jak zmieniają się jego emocje. Poczuła sympatię i ciepło. A potem zawstydzenie.
Postanowiła nic więcej nie mówić. Puściła jego rękę dając mu swobodę odczuwania ale oparła głowę na jego ramieniu.
- Jesteśmy na siebie skazani. - Westchnął z uśmiechem.
*
- Usiądź. - Deyan wskazał Izzy jedyny, wolny fotel. Posluchała i od razu poczuła, że chce uciec.
Miał założone okulary, ale dziewczyna bała się, że zaraz je ściągnie. A słyszała od Jacka co się pod nimi kryje.
- Jesteś morderczynią, tak? - Zapytał poważnym tonem. Ciemnowłosa wbiła wzrok w swoje dłonie.
- Tak, jestem. - Odparła cicho.
- Ile lat miał twój brat? - Zapytał, ale od razu sobie odpowiedział - Sześć. Przed sobą miał jeszcze całe życie. Które Ty i twój brat zabraliście.
- To był wypadek. - Jęknęła drżącym głosem. Od czasu wypadku z nikim o tym nie mówiła, z Theo unikali tego tematu jak ognia.
- To nie zmienia faktu, że to twoja wina. - Odparł Deyan. Izzy zerknęła na jego, opierał łokcie na biurku i masował sobie skronie. Czuła, że na nią patrzy.
"To głupie." Pomyślała. "Przecież on jest ślepy."
Mimo to miała wrażenie, że jego wzrok przewierca jej czaszkę.
- Moim darem jest napawanie ludzi strachem. - Powiedział. - Sam decyduję jak wielkim. Strach odbiera im zdolność ruchu, jasnego myślenia, oceny sytuacji. Obnaża prawdziwe, ludzkie oblicze.
Poczuła jak włos jeży jej się na karku. Ledwo powstrzymała się by nie uciec z fotela.
- Po co to wszystko? - Zapytała cicho opuszczając wzrok.
- By zmusić was do tego, po co tu przybyliście. - Powiedział twardo i stanowczo po czym zaniósł się kaszlem.
"Uduś się." Pomyślała ze złością Izzy, ale zaraz się tego przeraziła. Nie chciała być przyczyną kolejnej śmierci.
W tej chwili poczuła paniczną chęć powrotu do domu. Jej ręce zaczęły drżeć i czuła się jak chwile po wybuchu domku jej brata.
Uniosła wzrok i spojrzała na Deyana, który zdjął okulary.
Więcej nie zniosła.
Jej krzyk pełen paniki i strachu rozległ się po całym domu.
Miał założone okulary, ale dziewczyna bała się, że zaraz je ściągnie. A słyszała od Jacka co się pod nimi kryje.
- Jesteś morderczynią, tak? - Zapytał poważnym tonem. Ciemnowłosa wbiła wzrok w swoje dłonie.
- Tak, jestem. - Odparła cicho.
- Ile lat miał twój brat? - Zapytał, ale od razu sobie odpowiedział - Sześć. Przed sobą miał jeszcze całe życie. Które Ty i twój brat zabraliście.
- To był wypadek. - Jęknęła drżącym głosem. Od czasu wypadku z nikim o tym nie mówiła, z Theo unikali tego tematu jak ognia.
- To nie zmienia faktu, że to twoja wina. - Odparł Deyan. Izzy zerknęła na jego, opierał łokcie na biurku i masował sobie skronie. Czuła, że na nią patrzy.
"To głupie." Pomyślała. "Przecież on jest ślepy."
Mimo to miała wrażenie, że jego wzrok przewierca jej czaszkę.
- Moim darem jest napawanie ludzi strachem. - Powiedział. - Sam decyduję jak wielkim. Strach odbiera im zdolność ruchu, jasnego myślenia, oceny sytuacji. Obnaża prawdziwe, ludzkie oblicze.
Poczuła jak włos jeży jej się na karku. Ledwo powstrzymała się by nie uciec z fotela.
- Po co to wszystko? - Zapytała cicho opuszczając wzrok.
- By zmusić was do tego, po co tu przybyliście. - Powiedział twardo i stanowczo po czym zaniósł się kaszlem.
"Uduś się." Pomyślała ze złością Izzy, ale zaraz się tego przeraziła. Nie chciała być przyczyną kolejnej śmierci.
W tej chwili poczuła paniczną chęć powrotu do domu. Jej ręce zaczęły drżeć i czuła się jak chwile po wybuchu domku jej brata.
Uniosła wzrok i spojrzała na Deyana, który zdjął okulary.
Więcej nie zniosła.
Jej krzyk pełen paniki i strachu rozległ się po całym domu.
*
Każdy siedział w swoim pokoju. Część gapiła się w ściany inni udawali, że śpią, ale wszyscy myśleli o tym co przeżyli w gabinecie Szefa.
Powróciły do nich emocje, o których przez całe życie starali się zapomnieć. Strach, który przejął nad nimi kontrolę przez tą chwilę zapadł im w pamięć i wiedzieli, że na długo tam pozostanie.
- Najskuteczniejsza kara z jaką się spotkałem. - Powiedział cicho Taku w ciemność pokoju. - A mój ojciec był ich mistrzem.
- Tak, to... - Nadciagnęła od niego odpowiedź Theo, ale przerwał ją ktoś wchodzący szybko do ich pokoju.
Tajemniczy ktoś zapalił światło, które na chwilkę oślepiło japończyka. Gdy odzyskał zdolność widzenia zobaczył Jacka dyszącego na środku ich pokoju.
Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Theo i wstał.
- Jack... - Zaczął, ale ten mu przerwał.
- Dzisiaj upałem. - Dyszał. - Podczas biegania.
- No tak, pamiętam. - Odparł brytyjczyk.
- Wtedy ukradłem Bratu klamkę. - Wysapał.
- Ci ty zrobiłeś?! - Zapytali oboje w szoku.
- To był dobry moment, ich uwaga była uśpiona. Poza tym, nie spodziewali się tego po mnie. - Powiedział z uśmiechem. Widząc ich miny dodał - Byłem już w jednym z tych pokoi. Były tam zapasowe. Jedną podrzuciłem w miejsce gdzie biegaliśmy a jedną sobie wziąłem.
Pokazał im biały, plastikowy przedmiot.
- Jack, jesteś geniuszem. - Powiedział Taku z podziwem w głosie, ale Australijczyk miał nieciekawą minę.
- Przeczytałem niektóre z tych papierów co tam leżały. - Powiedział lekko załamanym głosem. - I z nich wynika, że tylko 5 z całej naszej grupy przeżyje. Reszta zginie w drugim etapie szkolenia.
Powróciły do nich emocje, o których przez całe życie starali się zapomnieć. Strach, który przejął nad nimi kontrolę przez tą chwilę zapadł im w pamięć i wiedzieli, że na długo tam pozostanie.
- Najskuteczniejsza kara z jaką się spotkałem. - Powiedział cicho Taku w ciemność pokoju. - A mój ojciec był ich mistrzem.
- Tak, to... - Nadciagnęła od niego odpowiedź Theo, ale przerwał ją ktoś wchodzący szybko do ich pokoju.
Tajemniczy ktoś zapalił światło, które na chwilkę oślepiło japończyka. Gdy odzyskał zdolność widzenia zobaczył Jacka dyszącego na środku ich pokoju.
Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Theo i wstał.
- Jack... - Zaczął, ale ten mu przerwał.
- Dzisiaj upałem. - Dyszał. - Podczas biegania.
- No tak, pamiętam. - Odparł brytyjczyk.
- Wtedy ukradłem Bratu klamkę. - Wysapał.
- Ci ty zrobiłeś?! - Zapytali oboje w szoku.
- To był dobry moment, ich uwaga była uśpiona. Poza tym, nie spodziewali się tego po mnie. - Powiedział z uśmiechem. Widząc ich miny dodał - Byłem już w jednym z tych pokoi. Były tam zapasowe. Jedną podrzuciłem w miejsce gdzie biegaliśmy a jedną sobie wziąłem.
Pokazał im biały, plastikowy przedmiot.
- Jack, jesteś geniuszem. - Powiedział Taku z podziwem w głosie, ale Australijczyk miał nieciekawą minę.
- Przeczytałem niektóre z tych papierów co tam leżały. - Powiedział lekko załamanym głosem. - I z nich wynika, że tylko 5 z całej naszej grupy przeżyje. Reszta zginie w drugim etapie szkolenia.
*
Taa daam! :D
Rozdział tak szybko bo nie wiem kiedy teraz będę mogła pisać skoro szkoła wróciła :c
Rozdział tak szybko bo nie wiem kiedy teraz będę mogła pisać skoro szkoła wróciła :c
I jak wrażenia? Długi jakiś wyszedł, ale do wyboru miałam albo uczyć się matmy albo pisać, więc...
Mam nadzieję, że się podoba ;)