środa, 7 stycznia 2015

8. Kiedy wszystko zaczyna się walić.

Deyan siedział w swoim fotelu i pobierał z zadowoleniem ręce.
"Nareszcie! Przestali się kulić i zdecydowali się coś zrobić. Tylko szkoda, że im się nie udało." Myślał.
Mimo, że żałował, że nie zobaczy jak brną dalej w swoich poszukiwaniach to czuł lekkie, przyjemne mrowienie. Zaraz ich ukarze.
Od samego początku wiedział co się szykuje. Był postronnym świadkiem każdego ich spotkania, wszystko obserwował i słuchał przez kamery. Po prostu chciał, żeby przeszli już na następny poziom szkolenia.
"Zawsze się znajdzie jedna, która chce się nam podlizać pogrążając innych." Właśnie obserwował Marię, jak biega po podwórku razem z resztą grupy, z nadasaną miną. Robili karne okrążenia juz od półtorej godziny w ramach kary.
Dziewczyna miała pretensje, że razem z bratem również zostali ukarani, ale Deyan nie traktował ich jednostkowo.  Byli grupą i grupowo będą karani.
- Olympio? - Przywołał ją do siebie. - Zacznij drugą część kary.
- Mam nadzieję,  że kara ich zmotywuje do działania a nie zniechęci. - Powiedziała odchodząc.
*
- Czasem się zastanawiam czemu w to wszedłem. - Stwierdził zasapany Leo. - I czemu nie wydawało mi się dziwne, że tak mało chcieli w zamian.
- A co od ciebie chcieli w zamian? - Zapytał Raj.
Nie wiedział jak długo już biegali, ale nawet na niego było to dużo. Zwłaszcza, że nie zrobił nic złego.
Na chwilę rozstroił go upadek Jacka. Chłopak potknął się o coś tuż obok Brata, który zaczął po nim wrzeszczeć.
- W zamian chcieli wyniki moich badań przeprowadzonych podczas szkolenia. Do statystyk.  - Kontynuował jak gdyby nigdy nic, ale zrobił przerwę na oddech. - A od was?
Nauczył się stosować liczbę mnogą wobec rodzeństwa Mendosa, nawet jeśli rozmawiał tylko z Rajem.
- Nie jestem do końca pewny. - Odparł czarnoskóry wzruszając ramionami. - Ale pewnie nic głupiego skoro Maria się zgodziła.
- To już kolejny raz kiedy zastanawiam się,  czemu wcześniej nie wpadłem na tak oczywiste rzeczy. - Włoch znowu musiał wziąć kilka głębszych wdechów.
Nigdy nie narzekał na kondycję,  czasem biegał dla przyjemności a do tego latanie wymagało od niego sporo wysiłku, ale kara wymierzona przez Brata za wybryk tego debila Lucjana go wykończała.
- Stop! - Głęboki głos Brata Shoustera rozszedł się pi ogrodzie.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Jego rzeczy leżały na ziemi, widać wiosenna pogoda bardzo go rozgrzała. Obok niego stała Olympia. Cześć ludzi nagle padła na ziemię dysząc ciężko. - Zebrać i umyć tyłki. - Powiedziała surowym głosem pani O. - Za pół godziny widzimy się w holu.
Kilka osób jeknęło,  ale wszyscy zgodnie ruszyli do wejścia do budynku. Pół godziny to nie dużo a spóźnienie dzisiaj mogło się bardzo źle skończyć.
Idąc korytarzem do pokoju Leo usłyszał wściekły głos Marii gdzieś niedaleko.
- Pewnie jesteś jeszcze z siebie zadowolony! - Krzyczała. - Zapłacisz za to!
Kiedy chłopak doszedł w odpowiednie miejsce zobaczył brazylijkę i Lucjana. Ta pierwsza chyba właśnie wyrwała przypadkiem lampkę ze ściany a ten drugi patrzył na nią z lekką irytacją.
- Trza było nie kablować. - Powiedział złośliwym tonem. Skrycie Leo się z nim zgadzał.
Mogli dużo zyskać mając tą klamkę, ale duma Marii była zhańbiona,  więc MUSIAŁA zachować się jak skończona idiotka.
Postanowił się nie wtrącać.
- Trzeba było mnie nie wykluczać. - Odparła groźnym tonem. - Ja tu jestem najpotężniejsza! Mnie się powinniście słuchać. Wiec albo zaczniecie traktować mnie jak przywódcę, albo niedługo tu posiedzicie.  - W tym momencie zauważyła Leo. - Prawda?
Chłopak pokiwał głową na znak aprobaty.
Ta dziewczyna mu imponowała, wzbudzała lekki niepokój,  była nieprzewidywalna i potężna.
Dlatego zależało mu by mieć w niej sojusznika.
- Czyli wojna! - Nagle wesołym tonem wtrącił się Dragan, którego Leo nawet nie zauważył. Rozejrzał się i ujrzał jeszcze rodzeństwo Chamberlaine, Molly i Lucasa stojących przy Lucjanie oraz Raja stojącego przy siostrze. W tym momencie dołączyła do nich reszta grupy zwabiona krzykami kłócącej się pary.
- Mario, proszę cię. - Odezwała się delikatnie Ana. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. - Współpracując możemy bardzo dużo zyskać.  Nam przyda się wasza pomoc a tobie nasza. Wystarczy, ze trochę ustąpisz. Przecież wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji.
- Mylisz się,  królewno Śnieżko. - Odpowiedziała Maria suchym tonem. - Ja was nie potrzebuję,  więc albo moje warunki, albo żadne.
Raj zrobił krok w jej stronę. Leo uznał to za moment, kiedy trzeba wybrać stronę, więc również stanął po stronie Mendosy, która patrzyła na resztę wzywająco.
Kiedy wydawało się, że wszyscy już zdecydowali Roni zrobiła krok w przód bardzo niepewnie a potem następny już szybciej. Stanęła obok Marii.
- Dlaczego? - Izzy szepnęła zdziwiona patrząc na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami.
- Bo ma rację. - Odparła Ukrainka cicho a brazylijka uśmiechnęła się z wyższością.
- I tak macie marne szanse. - Dragan pokazał im język jak mały chłopiec. - Was jest czwórka a nas dziewiętnastu.
- Co to za zbiorowisko?! - Nagle obok nich ryknął Brat Karowsky.  - Macie zadanie do wykonania! Do roboty!
Wszyscy pospiesznie się rozeszli, ale nie każdy z wesołą miną.
Kwadrans później Leo siedział na swoim łóżku nie chcąc wychodząc wcześniej na zebranie. Już się umył i jego współlokator korzystał ze  swojej kolejki. Nagle do pokoju weszła Maria,  już gotowa do wyjścia.
Usiadła obok niego i zapytala:
- Ta twoja dziewczyna, kochałeś ją?
Zdziwiło go to pytanie. Tylko raz o niej wspominał, poza tym to był drażliwy temat.
- Tak. - Odparł.
- Jaka była? - Dopytywała.
- Czemu pytasz? - Zirytował się.
- Bo chcę znać swoich sojuszników i to co ich dręczy. - Odparła poważnie, więc westchnął i zastanowił się.
- Typowa złotowłosa. - Odparł po chwili. - Ale bardzo ją przypominasz.
- W czym ja, czarniskóra córka diabła może ją przypominać? - Zdziwiła się.
- Macie podobny temperament. - Odparł patrząc w dal. - Też dążyła po trupach do celu, liczyła się tylko z jedną osobą, była bardzo silna.
Nie wspomniał, że koniec końców oddała za niego życie. To nie pomogło by mu w dalszym podlizywaniu się dziewczynie.
- Mówiła, że gdy latam przypominam Anioła. - Dodał mając na myśli sytuacje z treningu ich darów, tydzień temu gdy Maria też tak powiedziała gdy go zobaczyła.
- To tylko pozory. - Zaśmiała się. - Jesteś tak samo zimny i nie do wytrzymania jak ja.
- Pod względem nienawiści ludzi, wyprzedasz mnie o mile. - Dodał z wymuszonym uśmiechem. Nagle zdał sobie sprawę, że  nie lubi być porównywany do Mendosy.
- Oni nie rozumieją kultu władzy. - Powiedziała poważniejąc.
- Tak szczerze to ja też nie. - Zaryzykował.
- Może. Ale ją akceptujesz.
Prychnął niezadowolony
- Nie prychaj na mnie! - Powiedziała władczym tonem wstając z łóżka. - Zaakceptuj to tak jak Raj i będzie dobrze.
Zastanowił się chwilę i powiedział:
- Dobra. Jestem w pełni z tobą.
- I to rozumiem! - Uśmiechnęła się i pocałowała chłopaka w policzek. - Razem jesteśmy silniejsi!
*
- Nie jesteście tu za karę. - Oznajmiła Olympia na zebraniu. - Ale skoro tak chcecie to tak będzie. Potraktujemy was tak jak wy nas. - Jej głos stał się twardy i ostry. - Jesteście bandą nieudaczników. Jesteście mordercami,  kłamcami,  złodziejami,  zdrajcami a my wyciągnęliśmy do was pomocną dłoń. I tak się nam odpłacacie? - Zawiesiła głos. - Mam nadzieję,  że po dzisiejszym dniu przemyślicie swoje zachowanie.
- Macie zostać w holu. - Nakazała pani O. - Będziemy was prosić pojedynczo. Pierwsza Izzy.
Podczas gdy Isabella siedział w gabinecie Deyana wszyscy rozsiedli się na podłodze i parapetach.
Kornelia podeszła do Theo stojącego przy oknie. Na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo się martwił o siostrę.
- U mnie w domu zawsze najpierw martwiło się o to z czego przeżyjemy najbliższy tydzień, o dom, zwierzęta a potem o siebie. - Powiedziała nieśmiało patrząc gdzieś za okno. - Zawsze chciałam mieć kogoś kto kochałby mnie na tyle, żeby się o mnie martwić. Chociaż w połowie tak jak ty opiekujesz się Izzy.
- A twoi rodzice? - Zapytał patrząc na nią z wdzięcznością.
- Dla matki liczyła się tylko butelka piwa lub wódki i ona sama. Tata już dawno odciął się od świata i ode mnie tym bardziej. - Mówiła to po raz pierwszy na głos. Nawet przyjaciółką w starym życiu się z tego nie zwierzała,  ale teraz myślała tylko o odwróceniu uwagi Theo.
- Każdy z nas przybył tutaj z nadzieją na lepsze życie. - Powiedział patrząc znów za okno. - Myślę, że dla ciebie sam wyjazd z domu był sukcesem.
- Bardzo możliwe, ale wolałabym juz skończyć to szkolenie. - Zaśmiała się lekko.
W tym momencie Theo zdał sobie sprawę jak bardzo polubił tę dziewczynę i jej ciepły uśmiech.
- Dziękuję. - Powiedział.
- Za co? - Zdziwiła się.
- Za niestandardowe pocieszenie. - Uśmiechnął się.
*
Molly podeszła do Lucasa, który akurat siedział z Taku, ale obaj milczeli.
- Możemy pogadać? - Zapytała i chłopak wstał i pożegnał się z "towarzyszem".
Ostatnio spędzali razem dużo czasu; na treningach i w czasie wolnym. Molly zobaczyła w nim wiele rzeczy, o które by go nie posądzała i bardzo ją to intrygowało, sprawiało,  że go szczerze polubiła.
- Właściwie to czemu się tu znalazłeś? - Zapytała gdy usiedli pod jedną ze ścian, z dala od ciekawskich spojrzeń. - Miałeś to czego ja zawsze pragnęłam: dom, kogoś kto się tobą zaopiekuje, zatroszczy gdy nie wrócisz na noc do domu...
W jego oczach przez chwilę widać było ból. Dziewczyna poczuła wyrzuty sumienia, że zadała pytanie. Ale zanim zaczęła to odkręcać Lucas powiedział:
- Kiedyś pokłóciłem się z rodzicami. O głupotę, której nawet nie pamiętam. W każdym razie, uciekłem potem z domu. Gdy rodzice mnie szukali, mieli poważny wypadek. O tym, że nie żyją dowiedziałem się dopiero gdy wróciłem do domu...
Molly zrozumiała na czym polegał jej błąd. Ale chłopak nie dał jej dojść do słowa. Mówił opanowanym głosem patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Mój starszy brat bardzo się starał nie mieć mi tego za złe. Ale oboje wiedzieliśmy, że zostaliśmy sierotami przeze mnie. On całe dnie spędzał w warsztacie a ja unikałem ludzi. Nienawidziłem siebie. I wtedy uaktywnił się mój dar, przenoszenie swoich emocji na innych. Więc ludzie nienawidzili mnie tak bardzo jak nienawidziłem sam siebie. - Na końcu zdania głos mu się lekko załamał.
Molly chwyciła go za rękę z lekkim wahaniem. Poczuła jego smutek i poczucie winy.
- Ja cię nie nienawidzę. - Powiedziała starając się by jej głos zabrzmiał pewnie. - A nawet bardzo cię lubię. Zasłużyłeś na coś więcej.
- To miłe, ale nie musisz mnie pocieszać. - Znowu mówił opanowanym tonem.
- Lucas, nie odrzucaj mnie. Sam zaoferowałeś mi pomoc a ja nie mogę patrzeć obojętnie jak ty cierpisz... - Przerwała bo poczuła jak zmieniają się jego emocje. Poczuła sympatię i ciepło. A potem zawstydzenie.
Postanowiła nic więcej nie mówić.  Puściła jego rękę dając mu swobodę odczuwania ale oparła głowę na jego ramieniu.
- Jesteśmy na siebie skazani. - Westchnął z uśmiechem.
*
- Usiądź. - Deyan wskazał Izzy jedyny, wolny fotel. Posluchała i od razu poczuła,  że chce uciec.
Miał założone okulary, ale dziewczyna bała się, że zaraz je ściągnie. A słyszała od Jacka co się pod nimi kryje.
- Jesteś morderczynią, tak? - Zapytał poważnym tonem. Ciemnowłosa wbiła wzrok w swoje dłonie.
- Tak, jestem. - Odparła cicho.
- Ile lat miał twój brat? - Zapytał,  ale od razu sobie odpowiedział - Sześć. Przed sobą miał jeszcze całe życie. Które Ty i twój brat zabraliście.
- To był wypadek. - Jęknęła drżącym głosem. Od czasu wypadku z nikim o tym nie mówiła, z Theo unikali tego tematu jak ognia.
- To nie zmienia faktu, że to twoja wina. - Odparł Deyan. Izzy zerknęła na jego, opierał łokcie na biurku i masował sobie skronie. Czuła, że na nią patrzy.
"To głupie." Pomyślała. "Przecież on jest ślepy."
Mimo to miała wrażenie, że jego wzrok przewierca jej czaszkę.
- Moim darem jest napawanie ludzi strachem. - Powiedział. - Sam decyduję jak wielkim. Strach odbiera im zdolność ruchu, jasnego myślenia, oceny sytuacji. Obnaża prawdziwe, ludzkie oblicze.
Poczuła jak włos jeży jej się na karku. Ledwo powstrzymała się by nie uciec z fotela.
- Po co to wszystko? - Zapytała cicho opuszczając wzrok.
- By zmusić was do tego,  po co tu przybyliście. - Powiedział twardo i stanowczo po czym zaniósł się kaszlem.
"Uduś się." Pomyślała ze złością Izzy, ale zaraz się tego przeraziła. Nie chciała być przyczyną kolejnej śmierci.
W tej chwili poczuła paniczną chęć powrotu do domu. Jej ręce zaczęły drżeć i czuła się jak chwile po wybuchu domku jej brata.
Uniosła wzrok i spojrzała na Deyana, który zdjął okulary.
Więcej nie zniosła.
Jej krzyk pełen paniki i strachu rozległ się po całym domu.
*
Każdy siedział w swoim pokoju. Część gapiła się w ściany inni udawali, że śpią, ale wszyscy myśleli o tym co przeżyli w gabinecie Szefa.
Powróciły do nich emocje, o których przez całe życie starali się zapomnieć. Strach, który przejął nad nimi kontrolę przez tą chwilę zapadł im w pamięć i wiedzieli, że na długo tam pozostanie.
- Najskuteczniejsza kara z jaką się spotkałem. - Powiedział cicho Taku w ciemność pokoju. - A mój ojciec był ich mistrzem.
- Tak, to... - Nadciagnęła od niego odpowiedź Theo, ale przerwał ją ktoś wchodzący szybko do ich pokoju.
Tajemniczy ktoś zapalił światło, które na chwilkę oślepiło japończyka. Gdy odzyskał zdolność widzenia zobaczył Jacka dyszącego na środku ich pokoju.
Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Theo i wstał.
- Jack... - Zaczął, ale ten mu przerwał.
- Dzisiaj upałem. - Dyszał. - Podczas biegania.
- No tak, pamiętam. - Odparł brytyjczyk.
- Wtedy ukradłem Bratu klamkę. - Wysapał.
- Ci ty zrobiłeś?! - Zapytali oboje w szoku.
- To był dobry moment, ich uwaga była uśpiona. Poza tym, nie spodziewali się tego po mnie. - Powiedział z uśmiechem. Widząc ich miny dodał - Byłem już w jednym z tych pokoi. Były tam zapasowe. Jedną podrzuciłem w miejsce gdzie biegaliśmy a jedną sobie wziąłem.
Pokazał im biały, plastikowy przedmiot.
- Jack, jesteś geniuszem. - Powiedział Taku z podziwem w głosie, ale Australijczyk miał nieciekawą minę.
- Przeczytałem niektóre z tych papierów co tam leżały. - Powiedział lekko załamanym głosem. - I z nich wynika, że tylko 5 z całej naszej grupy przeżyje. Reszta zginie w drugim etapie szkolenia.
*
Taa daam! :D
Rozdział tak szybko bo nie wiem kiedy teraz będę mogła pisać skoro szkoła wróciła :c
I jak wrażenia? Długi jakiś wyszedł, ale do wyboru miałam albo uczyć się matmy albo pisać, więc...
Mam nadzieję,  że się podoba ;)

piątek, 2 stycznia 2015

7. Kiedy nadciąga burza.

- Czemu właściwie stąd nie uciekniemy? - Spytał Dragan gdy próbował obronić się tarczą przed atakami Theo.
W odpowiedzi chłopak zamarł z uniesionym mieczem, z dziwną miną.
- To idiotyczne, ale nigdy o tym nie pomyślałem. - Odparł po chwili i zamachnął się bronią bo surowy wzork Hummela przeszywał jego plecy.
- To samo pomyślałem gdy na to wpadłem. - Powiedział małpiasty sapiąc i ledwo trzymając tarczę po pół godzinnym treningu.
- Ciekawe co na to Taku. - Zamyślił się Theo.
- Bardzo mu ufasz. - Stwierdził Dragan niepewnym tonem, ale nie odparował ciosu i jęknął z bólu ocierając obite ramię.
"Dobrze, że nie ostrzą broni." Pomyślał po raz setny.
- Wybacz! - Brytyjczyk rzucił się z przeprosinami.
- Spoko, przeżyję. - Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Na dziś wystarczy! - Rozległ się głos Brata. - Wynocha! - Jak zwykle był bardzo miły, czyli wrzeszczał z wściekłością i sypał iskry wzrokiem.
- A jak tam Jack? - Spytał Dragan gdy wychodzili z sali.
- Ma duże chęci. - Odparł Theo. - Nieźle nim wstrząsnęli, ale obawiam się, że ani ja, ani Taku nie mamy zdolności, żeby mu jakoś super pomóc. - W jego głosie słychać było żal. - Sami sobie ledwo radzimy.
- Szkoda, że Raj to taki dupek. - Stwierdził rosjanin.
- Nie jest aż taki zły. - Stwierdziła Izzy podchodząc do nich.
- Bo ma na ciebie ochotę, to nie jest. - Burknął jej brat z nieciekawą miną.
- Chodzi o Jacka? - Dziewczyna zignorowała uwagę Theo.
- Nie wiem czy chłopak jest aż tak zdesperowany. - Zaśmiał się Dragan.
- Ale coś musi zrobić. - Zjeżyła się. - A wasz rasizm jest wręcz śmieszny.
- To nie rasizm, a zwykła niechęć. - Odparł spokojnie Theo.
- To może nie myśl o sobie a o Jacku. - Powiedziała poważnie i przyśpieszyła kroku zrównując się z Shanon.
- Ma trochę racji. - Rzucił nieśmiało rosjanin.
- Oczywiście. - Prychnął z niezadowoleniem. - Ona zawsze ma rację.
*
Lucjan nie mógł sobie odpuścić.
A nie chciał cały czas biegać do Chestera albo Theo jakby byli przywódcami. On też miał coś do pokazania.
Skradał się w kierunku zakazanej strefy domu.
Kiedy stanął przed drzwiami oddzielającymi go od jego celu zawahał się. Deyan napawał go lekkim niepokojem, ale chęć zaistnienia w grupie była silniejsza.
Nacisnął klamkę.
Spodziewał się, że będą zamknięte, ale bez problemu się uchyliły.
Otworzył je szerzej i zobaczył korytarz, taki sam jak w innych częściach domu: bez okien, oświetlany tylko słabymi lampkami wiszącymi na ścianach o szmaragdowym kolorze z odcieniami szafiru gdzieniegdzie.
Były tylko dwa wyjścia, drzwi, którymi Lucjan wszedł i te naprzeciwko,
Przełknął ślinę i zrobił krok. Niepewnie rozejrzał się wokół siebie i gdy nic się nie stało ruszył dalej.
Już bez zbędnego wahania spróbował otworzyć następne drzwi, ale tym razem były zamknięte. Ale był na to przygotowany.
Wyciągnął z kieszeni długi, cienki drucik, który wsadził w dziurkę od klucza i zaczął operację.
Po chwili zamek przyjemnie kliknął i chłopak mógł już bez problemu otworzyć drzwi.
Wszedł do okrągłego pomieszczenia, które nie przypominało żadnego z tych, które znał w dozwolonej części domu. Znalazł włącznik światła i zobaczył, że pokój tak na prawdę ma kształt pięciokąta, w każdej ścianie były drzwi. Każde takie same, bez żadnych plakietek, opisu i , co Lucjan zauważył dopiero po chwili, bez klamek,
- Co jest? - Szepnął do siebie. szukając możliwości przejścia dalej.

*

- Noszą ze sobą klamki do tych drzwi. - Opowiadał Lucjan po cichu gdy już zgasili światła. - Bo one mają dziury, idealne na klamki.
- Dziwne zabezpieczenia. - Stwierdził Sasha. - Takie... nienowoczesne.
- Jak wszystko tutaj. - Dodał zamyślonym głosem Lucjan. - Te wszystkie metody, których nas uczą, ten dom jakby wyjęty z dwudziestolecia międzywojennego, nie widziałem tu nic co mogło by pochodzić z XXI wieku.
- Jak się żyje wiecznie, to może nie nadąża się za czasami. - Francuz ziewnął. - Pogadamy o tym jutro.
Lucjan usłyszał jak chłopak się przewraca na drugi bok i zaczyna oddychać spokojnie i równo. Westchnął, wiedział, że nie zacznie. Ręce cały czas trzęsły mu się po powrocie z okrągłego pokoju.
"Przejdę przez te drzwi." Obiecał sobie.
Na następny dzień o jego wyprawie wiedziała już cała ekipa. Chyba nie docenił Sashy i jego gadatliwości. Albo całej grupy i jej rosnącej zażyłości.
- To było głupie. - Podeszła do niego Luci z surową miną.
- To miłe, że tak uważasz. - uśmiechnął się szelmowsko. Poznał tę dziewczynę w drodze do Francji i spędził z nią kilka godzin w autobusach i chyba ją polubił. Zdecydowanie za dużo gadała, ale była bardzo optymistyczna co czasem mu się udzielało.
- To nie są żarty, Lucjan! - Żachnęła się. - Mogli cię złapać.
- A tak cię to martwi? - Zaśmiał się na widok jej zmieszanej miny.
- Jesteś większym idiotą niż przypuszczałam. - Powiedziała i odeszła.
- Uwielbia mnie. - Powiedział do stojącego obok Dragana, który siłował się właśnie z ciężarkami. Ten w odpowiedzi tylko prychnął ze śmiechem.

*

- Jack? - Do chłopaka podeszła Izzy z Roni.
- Tak? - Podniósł głowę znad rowerka, na którym ćwiczył. Dzisiaj wszyscy mieli trening wysiłkowy.
- Mogę Ci załatwić pomoc Raja. - Powiedziała Izzy. - Tylko musisz się zgodzić.
- Z, z Rajem? - Zająknął się.
- Wiemy, że to dupek, ale jeśli nie chcesz kłopotów, to się zgódź. - Wtrąciła Roni. Jej ukraiński akcent zawsze wydawał się Jackowi śmieszny.
- Czemu mi pomagacie? - Zapytał tylko.
- Bo jesteśmy paczką, co nie? - Ukrainka się uśmiechnęła. - Tylko w kupie mamy szanse na to, żeby nas nie stłamsili.
- No dobra. - Powiedział po chwili zastanowienia. Ale coś ścisnęło mu żołądek na myśl o treningach z brazylijczykiem.
"To nie ma szans wypalić." Pomyślał.

*

Wypuścili ich na zewnątrz.
Ledwo stopniał śnieg, było jeszcze chłodno, ale w tym dniu świeciło słońce i panował nastrój zbliżającej się wiosny.
Oczywiście wyszli w ramach treningu, Brat wyznaczył trasę i cała grupa miała biegać.
Biegali po ogrodzie który dotąd widzieli tylko z okien. Był ogrodzony murem wysokim na około dwa metry, zza którego widać było las. Nie było kwiatków czy innych rabat, tylko parę krzaków i równo przystrzyżona trawa.
Ale i tak miło było wyjść na świeże powietrze. Maria zaczynała się już dusić w tych zielonych ścianach i nieciekawych salach treningowych.
Biegała w swoim tempie, nie miała zbyt dobrej kondycji, ale towarzyszył jej Leo. Przed nimi biegły Izzy i Molly, też w parze.
Na tą drugą brazylijka nie mogła patrzeć bez uczucia niechęci. Od kiedy rozmawiała z nią po raz pierwszy obiecała sobie, że utrudni jej życie jak tylko bardzo będzie w stanie. Irytowało ją to, że pomimo jej beznadziejności, ludzie tutaj wydawali się ją lubić. Tę rudą bestię otaczało więcej ludzi niż ją, to nie mieściło jej się w głowie.
"W końcu znajdę na nią haka." Mściła w myślach.
Wracając do swojego pokoju by się ogarnąć po bieganiu zobaczyła jak Sasha i Julian wchodzą do pokoju Chestera i Taku, rozglądając się przed wejściem czy nikogo nie ma. Nie zauważyli jej.
"Co oni knują?" Pomyślała i podeszła pod drzwi. Zajrzała przez dziurkę od klucza.
Zauważyła jedynie siedzących na ziemi, naprzeciwko drzwi, Molly i Lucasa.
"Czyli jest ich tam więcej." Ucieszyła się i przyłożyła ucho do otworu.
- Musimy się dowiedzieć co jest za wszystkimi tymi drzwiami! - To był głos Lucjana.
"Jakimi drzwiami?" Przebiegło jej przez myśli. Nikt nie powiadomił jej o wczorajszej eskapadzie hiszpana.
- Jak chcesz to zrobić skoro to opiekunowie noszą klamki? - Maria nie rozpoznała głosu, ani akcentu, więc postawiła na to, że był to Taku.
- Podczas treningu ktoś mógłby poprosić Brata o pomoc w walkach wręcz. - Powiedział Chester z lekkim zawahaniem w głosie. - Zostawi wtedy wszystkie rzeczy, które ma przy sobie na krześle, na którym zazwyczaj siedzi. Kiedy będzie zajęty ktoś to przeszuka.
Zapadła głucha cisza. W końcu odezwał się Theo:
- Ja mogę go zająć. - Maria przypomniała sobie chłopaka na treningu. Nie wiedziała co robił zanim przybył do ośrodka, ale radził sobie bardzo dobrze i to prawie we wszystkim. Nie wątpiła, że byłby w stanie zająć Brata na jakiś czas. - A kto przeszuka rzeczy?
- Lucek to zaczął, więc niech to kontynuuje. - To był głos Roni, Maria nie pomyliłaby tego słowiańskiego akcentu. Był lekko złośliwy, ale naładowany pozytywną energią.
- Ekhm, no dobra. - Odpowiedział z zawahaniem.
- Jak was złapią to będziemy mieć przesrane. - Odezwała się Ana, Maria poznała po niemieckim akcencie. - Wszyscy.
- Jakbyśmy już mieli raj na ziemi. - Powiedziała Molly. - Warto spróbować.
"Mnie nie zaprosiliście?" Prychnęła Maria. "To nie liczcie na moją pomoc, wręcz przeciwnie." Uśmiechnęła się złośliwie i odeszła.

*

- Theo! - Zawołał chłopaka Lucjan. - Dzisiaj wielki dzień. - Uśmiechnął się i gdy go brytyjczyk odwzajemnił poszli razem nałożyć sobie śniadania.
- Jesteś wariatem. - Powiedział do Lucjana. - To proszenie się o śmierć, kiedy ten cały Deyan jest w domu.
- Być może, ale siedzimy tu już kilka dobrych tygodni, trzymają nas pod kluczem, nie pozwalają się z nikim kontaktować. - Odszepnął hiszpan. - Katują treningami, jakby szykowali sobie jakąś swoją armię.
- To po to, żeby nam pomóc. - Wtrącił z zawahaniem Jack.
- Myślę, że to ściema. - Odparł Lucjan. - Wykorzystują nas. Poza tym odpowiedź na wszystkie nasze pytania są za tymi drzwiami.
- Tylko niczego nie schrzańcie. - Do dyskusji dołączyła Roni. - Bo nas ukatrupią.
- Damy radę. - Uśmiechnął się z pewnością siebie Lucek.

*

- Panie Bracie! - Zawołał Theo. - Nie rozumiem, może pan jeszcze raz wyjaśnić mi ten chwyt Dżaksarow?
Brat Hummel spojrzał na niego jak na śmiecia, ale ściągnął bluzę i podszedł.
Lucjan wziął głęboki wdech i ruszył w stronę krzesła, z którego wstał łysol. Kucnął i wsadził rękę do kieszeni w bluzie, cały czas spoglądając na Theo, którego właśnie obejmował Hummel.
Niestety nie zwracał uwagi na inny szczegół.
- Bracie Hummel!? - Głos Marii wyrwał go ze skupienia.
Lucjan razem z Bratem spojrzeli na dziewczynę, która wskazywała na hiszpana, grzebiącego w nieswojej kieszenii.
Hummel spojrzał chłopakowi w oczy.
- Macie wielki problem. - Powiedział z mściwym uśmiechem.

*

Burza dopiero nadciąga! :D
Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania :D

P.s. Dżaksarow to chwyt zapaśniczy, ze stójki :D

czwartek, 11 grudnia 2014

6. Kiedy przybywa ktoś nowy.

- Zająć miejsca. - W drzwiach stanęła Olympia. Była bardzo elegancka, w czerwonej sukni, z ułożonymi wytwornie lokami.
Wszyscy posłuchali jej bez mrugnięcia.
Jackowi z nerwów skręcał się żołądek.
"Chcą nas ukarać za rozmawianie o Szefie w tajemnicy, w pokoju Kornelii. Przecież w pokojach na pewno są podsłuchy." Myślał gorączkowo. "Wyrzucą nas na bruk. Skończymy jako bezdomni na francuskich uliczkach."
- Zapewne zastanawia was czarna limuzyna stojąca pod budynkiem już od jakiegoś czasu. - Zaczęła pani O. - Śpieszę z wyjaśnieniami! - Uśmiechnęła się szeroko i sztucznie.
"Nie bardzo się spieszy." Pomyślała Julia. "Auto stoi tu od tygodnia."
- W związku z tym mam zaszczyt przedstawić wam geniusza tego stulecia, ojca tego całego projektu i znakomitego nauczyciela, Deyana Lawrence'a! - Zrobiła zamaszysty ruch ręką wskazując na drzwi, z który wyłonił się starszy człowiek, chodzący o lasce. Głowa lśniła mu łysiną a na oczach miał duże, ciemne okulary.
Pomagając sobie laską podszedł do Olympii.
- Jest ślepy. - Szepnął Lucjan marszcząc czoło a Luci uniosła w zdziwieniu brwi.
- Witam zebranych. - Powiedział mężczyzna słabym i cienkim głosem. - Przyjechałem, żeby was doglądać i zmusić do większej dyscypliny. - Mówił stanowczym tonem, który mocno kontrastował ze słabością głosu. Nie zadowalają mnie wyniki jakie otrzymujecie, wasi poprzednicy radzili sobie dużo lepiej.
- Wygląda jakby miał zaraz wykitować. - Szepnęła Roni do Lucasa a ten przytaknął. Papierowa skóra Deyana przypominała mu tę, którą miał jego dziadek pod koniec swojego, długiego, życia.
- Poproszę niektórych z was na indywidualne konsultacje, reszta rozejść się. - Zakończył nowo przybyły i bez słowa pożegnania odwrócił się i pozwolił by Schuster pomógł mu dotrzeć z powrotem do drzwi, zza których przybył.
Na sali panowała idealna cisza do czasu aż odezwała się Olympia:
- Jack Roody. - Jej głos był pełen zadowolenia. - Proszę za mną.
Chłopak znieruchomiał przerażony.
- Natychmiast. - Dodała.
Wszyscy patrzyli jak australijczyk wstaje sztywno z miejsca i wychodzi za kobietą. Gdy zamknęły się za nimi drzwiami nikt nawet nie drgnął.
- Rozejść się. - Rozległ się głos jednego z Braci. Gdy nikt się nie ruszył powtórzył dużo ostrzejszym tonem - No już! Za pół godziny widzimy się na treningu!
*
- Witaj, Jacku Roody. - Odezwał się starzec gdy chłopak usiadł na sztywnym i twardzym krześle przy łuszczącym się, drewnianym stole. Znajdował się w gabinecie, w części domu, do której nie mieli dostępu. Okna były zasłonięte ciężką kotarą a jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca za plecami Lawrence'a
Deyan siedział po drugiej stronie stołu a nad nim stało dwóch Braci, trzeci przy drzwiach. Olympia czaiła przy oknie. Sprawiała wrażenie bardzo podekscytowanej i pełnej uwielbienia dla starego człowieka.
- Witam. - Odpowiedział Jack zduszonym przez strach głosem.
- Od razu ci powiem, że twoja sytuacja nie wygląda najlepiej. - Kontynuował Deyan ściągając okulary, ale nie patrząc na australijczyka. - Osiągnąłeś najniższy wynik z testu fizycznego, prawie najgorszy z psychicznego i jeden z ostatnich z merytorycznego. Na treningach wydajesz się nieobecny, nie skupiasz się, a to nie poprawi twoich wyników.
Kiedy to mówił Bracia wlepiali w chłopaka ostry wzrok a Olympia patrzyła na starca z chorym uwielbieniem. Sam Deyan wydawał się spokojny, ale gdy spojrzał na Jacka, chłopaka przeszedł mróz. Jego oczy wyglądały jakby gniły od środka. Były zielonkawo-brązowe, z dziwnymi bąblami, ale tęczówki mieniły się na złoto. Źrenice były widocznymi, głębokimi dziurami, nie czarnymi plamkami, jak zazwyczaj, ale otchłaniami, które wydawały się straszyć wszystkich i wszystko dookoła.
Jack odwrócił wzrok.
- I nawet wytrzymałeś mój wzrok krócej niż ktokolwiek. - Prychnął Deyan z pogardą. - Jesteś godny pożałowania. Ale bywam pobłażliwy. - Jego ton wcale tego nie sugerował, wręcz przeciwnie. - Dlatego dostaniesz ostatnią szansę. Jeśli nie poprawisz wyników to spotka cię kara o jakiej nie śniłeś w najstraszniejszych koszmarach. - Jego głos przestawał być starczy i słaby a stawał się coraz ostrzejszy i bezlitosny. - Twój największy strach to przy tym pestka, rozumiesz?
Roody czuł, że ten człowiek gapi się na niego tymi gałami, ale nie potrafił się zmusić by podnieść wzrok. Te oczy wzbudzały w nim absurdalny i ogromny lęk.
- Rozumiem. - Powiedział tylko i poczuł jak Brat chwyta go za ramię. Wstał posłusznie z fotela i pozwolił się wyprowadzić.
*
Teo szedł na trening z Taku. Oboje milczeli do momentu aż Teo nie wytrzymał:
- Ten facet nas zniszczy. - Jego głos był oschły i sztywny.
- Przypomina mi jednego z klientów mojego ojca. - Odparł japończyk zamyślony. - Był stary i niepozorny, ale poznałem jego córkę. Powiedziała mi, że facet jest tyranem i dręczycielem.
- Nie pocieszyłeś mnie. - Westchnął chłopak i coś przyciągnęło jego wzrok.
- Hej Jack! - Zawołał do blondyna.
- Wyglądasz jak trup. - Powiedział autentycznie przestraszony Taku. - Co oni ci tam zrobili?
Australijczyk uspokoił się trochę gdy ich zobaczył. Nawet poczuł ulgę, że okazali się to Theo i Taku, nie wytrzymałby gdyby to był Lucjan, albo Leo.
- Musicie mi pomóc. - Powiedział siląc się na obojętny ton. Nie miał zamiaru dalej być najgorszy.
*
Kornelia chwyciła jeden z mieczy, który wybrała tydzień temu i spojrzała na wypchanego sianem.
Próbowała sobie przypomnieć co mówił któryś tam Brat gdy zaczynali treningi, o tym jak trzymać broń, jak najlepiej uderzać, ale cały czas miała pustkę w głowie.
Próbowała przypatrywać się innym, ale to nie dawało odpowiednich efektów a żadnego z Braci nie poprosi o pomoc...
Jedynym pocieszającym faktem był ten, że niemka radziła sobie gorzej od niej.
Nie wiedziała skąd ta wrogość do dziewczyny, nic jej nie zrobiła. Ale za każdym razem jak się odzywała w Kornelii buchał ogień niechęci i odrazy.
- Hej! - Podeszła do niej Izzy.
- Hej. - Odparła bez większego entuzjazmu.
- Nie widziałaś Jacka? - Zapytała robiąc zmartwioną minę. - Martwię się o niego. Ten staruszek mnie niepokoi.
Jej ciemne włosy były spięte w wysoki kucyk co uwydatniło ostre i szlachetne rysy twarzy Izzy, czego Kornelia jej bardzo zazdrościła... Nie poprawiło jej to humoru.
- Nie, nie widziałam. - Powiedziała i zmieniła temat. - Ogarniasz te zajęcia z mieczem? Bo trochę sobie nie radzę...
- Raj mi ostatnio pokazał jak się bronić i blokować. - Odparła. - Mogę ci pokazać co z tego zapamiętałam.
- Raj? Pomógł ci? - Zdziwiła się polka. - Przecież to brat Marii. Nie ścięła mu głowy za pomaganie nam, tym gorszym robaczkom?
- Najwidoczniej nie. - Wzruszyła ramionami patrząc wymownie w stronę manekinów gdzie trenował teraz brazylijczyk.
Wszyscy wiedzieli, że jego darem jest walka i że mógłby bardzo pomóc z treningami, ale nikt nie miał ani ochoty ani odwagi prosić go o rady, ze względu na jego siostrę.
- Chodź, zobaczymy co da się zrobić z tym twoim mieczem. - Powiedziała Izzy i zabrały się do roboty.

*

- Ten miot jest jakiś słaby. - Stwierdził starzec siedzący w fotelu oglądając obraz na kamerach. - Poprzednie miały więcej butności. Były bardziej waleczne.
- Ten jest bardziej zżyty. - Odparła Olympia. - Dużo szybciej zachodzą pomiędzy nimi relacje i związki...
- Ale to akurat nam się nie przyda. - Przerwał jej ostro. - Potrzeba nam wojowników, nie bohaterów jakiś romansideł. - Zrobił przerwę bo wstrząsnął nim ciężki kaszel.
- Ojcze? - Zaniepokoiła się kobieta nachylając się nad nim, ale Deyan podniósł rękę w nakazującym geście. Po chwili znów wyprostował się w fotelu i kontynuował:
- Co kilkadziesiąt lat tworzymy nowy miot takich jak oni do wyższych celów. Oni nie mogą zawieść. - Dokończył stanowczo obserwując uważnie obraz z kamer, z sali treningowej.

*

Witam po przerwie! Wznawiam opowiadanie i zapraszam do zapoznania się z wszystkimi rozdziałami :p
Zobaczymy co z tego wyniknie :D

Pozdrawiam i życzę miłego czytania :D

piątek, 24 stycznia 2014

5. Kiedy wszystko staje się po prostu zwykłym dniem.

Dragan przez sen usłyszał dzwon. Pierwszy dzwon ozaczał, że zostało pół godziny do otwacia kuchni.
Z jękiem bliskim rozpaczy odrzucił kołdrę i ruszył do łazienki.
- Ches, już dzwoniło. - Powiedział mijając łóżko współlokatora. W odpowiedzi usłyszał jedynie niewyraźne mruknięcie.
Kiedy wychodził z łazienki zobaczył Chestera ubranego, ze zmieszaną miną, ale nie to go najbardziej zdziwiło. Obok stała Olympia.
- Jak się spało, Draganie? - Spytała ze swoim zwykłym, sztucznym uśmiechem.
*
- Poprostu masz złą technikę. - Tłumaczył Lucjan, nakładając sobie jajecznicy. - Machasz mieczem jak widelcem a nie o to chodzi.
- Wiem, ale on jest za ciężki. - Jęknęła Luci. - Poza tym, ja pracuję w biznesie turystycznym, nie jestem gladiatorem.
- To musisz dostosować ciężar broni. Powiedz o tym, któremuś z Braci.
- Trochę mnie przerażają. - Wyznała zerkając na stróżującego Hummela. Usiedli przy wspólnym stole.
- O to im wszystkim chodzi. - Wtrąciła się Shanon. - Przerażeni ludzie są potulniejsi.
- My nie jesteśmy do końca ludźmi, co nie? - Odparł Lucjan.
- Ale mamy ludzkie charaktery. - Wtrącił nieśmiało Jack.
- Wow, ty potrafisz mówić. - Lucjan udał zdziwienie. Jack opuścił głowę strapiony.
- Dajcie mu wszyscy spokój. - Warknęła siedząca niedaleko Roni. - W ten sposób na pewno nie wyjdzie z tej swojej skorupy.
- Może się w końcu wkurzy. - Zaśmiał się Lucjan.
Kilka siedzeń dalej Izzy martwiła się o Chestera.
- Oni nigdy nie spóźniają się na śniadania. - Powiedziała mając na myśli nieobecnego również Dragana.
- Daj spokój, może coś ich zatrzymało. - Odparł Theo spokojnym głosem.
- Na przykład Olympia? - Rzucił Taku patrząc wymownie na wejście do jadalni. Wszyscy się odwrócili.
Do pomieszczenia właśnie wchodziła dwójka spóźnionych w towarzystwie, dzisiaj eleganckiej, kobiety.
Rozmawiała z nimi mocno gestykulując.
- Rozawiają o nas. - Odezwał się Lucjan.
- Skąd wiesz? - Zdziwiła się Roni.
- Widzę. - Chłopak wzruszył ramionami. - A przynajmniej tak mi się wydaje.
Wtedy Dragan z Chesterem pokiwali głowami i ruszli ku stołowi.
- O czym rozmawialiście? - Zapytała od razu Roni. Chester spojrzał na nią krzywo znad prostokątnych okularów.
- A co ty taka ciekawska? - Zapytał.
- Z natury. - Uśmiechnęła się zuchwale.
Chłopak westchnął ciężko i odparł:
- Pytała o nas. O relacje między nami. Plotki.
- Była bardzo miła. - Dodał Dragan przeżuwając kanapkę.
- Widać ma dzisiaj ten dobry dzień. - Zauważyła Izzy.
- Tak, nawet wygląda na młodszą. - Pokiwał głową w zamyśleniu Chester.
- Myślicie, że to ma związek z tym Szefem? - Zapytał Lucjan.
Wieść o tajemniczym kierowniku tego wszystkiego rozeszła się w momencie gdy tydzień temu pod rezydencję podjechała czarna limuzyna. Stała tam do dzisiaj, ale nikt nie zauważył kto z niej wychodził.
Theo już chciał odpowiedzieć gdy nad nimi zmaterializował się Brat Hummel.
- Za dużo rozmawiacie przy jedzeniu. - Powiedział swoim niskim głosem. - Za karę wasz posiłek uważam za skończony.
- Nikt nam nie mówił, że nie wolno. - Oburzyła się Molly.
Kornelia chyba właśnie zrozumiała o co chodzi.
- To już się więcej nie powtórzy. - Powiedziała szybko z błyskiem w oku. - Chodźcie.
- Kori, co to było? - Zapytała zdziwiona Izzy przed jadalnią zatrzymując nerwową dziewczynę.
- Chodźcie do mnie do pokoju to pogadamy. - Odparła.
Chwilę potem w małym pokoju znalazło się dziesięć osób, Kornelia, rodzeństwo, Molly, Lukas, Taku, Dragan, Chester, Lucjan i Roni. Reszta została na śniadaniu.
- Nie uważacie, że to dziwne, że to zawsze Hummel odzywa się do nas poza pokojami ćwiczeń? - Zaczęła polka, czując na sobie spojrzenia zebranych. - To dzięki niemu unikneliśmy pierwszego dnia złości pani O. za szukanie jadalni, to on zdjął soczewki, to on pokazał nam pokój pierwszej pomocy...
- Sugerujesz, że jest po naszej stronie? - Wtrącił Theo.
- Na pewno jest bardziej przyjazny od rodzeństwa Mendosy. - Powiedział Dragan.
- Może to być zwykła taktyka. - Odezwał się Chester. - No wiecie, typu dobry i zły glina.
- Ale to czemu w takim razie powstrzymał nas przed mówieniem o Szefie przy Olympii? - Zapytała Kornelia.
- Bo nie powinniśmy o tym wiedzieć. - Odpowiedział Taku.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Myślicie, że to jego fura stoi przed domem. - Stwierdził Lucjan.
- Ja myślę, że rozmawianie o tym facecie nie jest dobrym pomysłem. - Odparła Molly. - Daję dychę, że wszędzie w tym domu są podsłuchy.
W tym momencie drzwi pokoju się otworzyły i stanęła w nich Ana.
- Mamy się zebrać na apelu za dziesięć minut. - Powiedziała z zaniepokojoną miną.
*
- Skąd się znacie z Julią? - Zapytał Lucjan Sashę gdy byli w pokoju i szykowali się na apel.
- Ze szkoły. - Odparł chłopak podejrzliwie. - A co?
- Z ciekawości pytam. - Uśmiechnął się. Lucjan, mimo że nie potrafił użyć swojej mocy na ludziach tu sprowadzonych, to znał naturę ludzi na tyle dobrze, że wiedział, że za znajomością tych dwoje, kryje się coś więcej.
Ubrał swoją markową marynarkę i wygładził koszulę. Na apelu wszyscy mają być eleganccy i nienaganni.
*
- Ej, Leo! - Zawołał Raj widząc, że jego znajomy wychodzi z pokoju.
Włoch zaczął już wprowadzać swój plan robienia sobie z Raja sojusznika. Wynikało z tej znajomości dla niego wiele korzyści. Uwaga skupiała się na brazylijczyku, był przez niego osłaniany i poznawał bliżej Marię.
Leo nie ukrywał, że ta dziewczyna go fascynuje a ona nie ukrywała, że jej się to podoba...
- Co tam? - Spytał. Był ubrany w szary garnitur przez co jego jasna cera nabierała szlachetnego odcienia.
- Nic, po prostu chcę iść z tobą. - Odparł brazylijczyk.
*
Lukas wszedł do sali i od razu zaczął szukać wzrokiem Molly.
Stała w eleganckich spodniach i luźnej koszuli, razem z innymi dziewczynami.
Zrezygnował z pomysłu podejścia do nich i skierował się w stronę Dragana i Chestera, ale drogę zagrodziła mu Luci.
- Hej Lukas. - Zaszczebiotała.
- Hej, co tam? - Odparł bez zdziwienia. Już się przekonał, że ta dziewczyna potrafi być irytująca i oporna na ignorancję czy tępa na słowa sprzeciwu.
- Nic, szukam kogoś do towarzystwa. - Odparła i bez wdechu kontynuowała - Ostatnio chyba załapałam o co chodzi z tymi strzałkami...
Przestał słuchać i złapał rozbawione spojrzenie Molly. Rzucił jej spojrzenie mówiące "ratuj mnie" , ale tylko pokręciła z rozbawieniem głową i wróciła do rozmowy.
Lukas westchnął ciężko i zaczął słuchać Luci.
***

Witam po lekkiej przerwie!

W tym rozdziale wprowadziłam trochę pytań i naprowadziłam was trochę na strefę relacji między postaciowych. Mam nadzieję, że nie jest za nudno, ALE na następny szykuję bombę! :p

Jak się podobało? Macie już wyrobione opinie o postaciach?
A może macie jakieś uwagi do mnie, albo tchnicznie wam się coś nie podoba?

niedziela, 5 stycznia 2014

4. Kiedy zaczynają się spory.

*Tydzień później*
- Musisz go trzymać pewnie. - Raj tłumaczył Shanon jak trzymać miecz. - Całą dłonią.
- Ale on jest ciężki. - Jęknęła w odpowiedzi.
- Tak jak życie. - Odparł.
- Nie sądziłam, że stać cię na takie filozoficzne myśli, braciszku. - Podeszła do nich Maria z szyderczym uśmiechem.
- Potrafię zaskakiwać. - Odparł i zobaczył coś za plecami siostry. - Lepiej patrz na to.
Byli na sali treningowej gdzie codzinnie ćwiczyli kondycje, umiejętności i zwinność poprzez różnego rodzaju, często brutalne ćwiczenia.
Tym razem trafiło na niską i piegowatą Anę. Niemka od początku irytowała Marię, więc z uśmiechem patrzyła jak Brat Hummel prowadzi dziewczynę do osobnego pomieszczenia.
O ile pamiętała tam ćwiczyli posługiwanie się tarczą.
- Dalej nie rozumiem czemu uczą nas średniowiecznych metod walki. - Maria usłyszała jak Molly mówi to do Izzy i nie mogła się powstrzymać od komentarza.
- Zacofanie w sam raz dla ciebie.
- Nikt cię o zdanie nie pytał. - Odparła Izzy i pociągnęła rudowłosą poza zasięg argentynki.
- Jeśli dalej tak będzie robić, to umrze w samotności i potępieniu. - Skomentowała Kornelia podchodząc do dziewczyn i patrząc złośliwie na Marię.
Wtedy usłyszeli krzyk zza drzwi. Wszyscy obecni na sali się skrzywili.
Zapadła cisza i po chwili z sali wyszła Ana z poranioną twarzą.
- Idź się opatrz. - Nakazał Brat tonem nieznoszącym sprzeciwu. - A reszta do roboty.
*
Taku był w pokoju, który robił za pomieszczenie pierwszej pomocy. Opatrywał kostki na swojej prawej dłoni, które się paskudnie zdarły przy worku treningowym.
Gdy kończył, do pomieszczenia weszła Ana.
Od razu odwrócił wzrok, bo jej twarz była zakrwawiona a ona sama była bliska płaczu.
- Hej. - Powiedziała cicho, stłumionym głosem i podeszła do apteczki.
Japoczyk zauważył, że trzęsą jej się ręce przy wyjmowaniu odpowiednich rzeczy.
Westchnął głęboko i przejął od niej apteczkę.
- Zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę. - Usprawiedliwił się.
- Dziękuję. - Odparła zaskoczonym tonem.
Ujął delikatnie jej twarz i obejrzał zadrapania.
- Nie są głębokie. - Powiedział uspokajająco. - Przemyję je tylko.
Ana obserwowała jak sprawnym ruchem namacza waciki i dotyka jej twarzy. Zdziwiła ją jego delikatność. Wydawał się taki zimny, surowy i bezuczuciowy a tu taka niespodzianka...
- Wiesz, że Izzy i Theo znają twojego ojca? - Wypaliła, sama nie wiedząc czemu. Od razu wiedziała, że popełniła błąd bo oczy chłopaka pociemniały.
- Mój ojciec jest wpływowym i ważnym człowiekiem. - Powiedział bezbarwnym tonem. - Dużo bogatych osób go zna.
- Nie mówiłam, że są bogaci. - Zdziwiła się.
- Takie rzeczy widać po ludziach. - Stwierdził. - Po tobie, na przykład, widać, że żyłaś beztrosko i szczęśliwie.
Zastanowiła się chwile i uśmiechnęła z wyższością.
- Gadasz głupoty. - Powiedziała. - Wiesz to dzięki swojemu darowi. A do tego mieszkasz w pokoju z Theo.
W odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie, ale szczerze.
- Ocenę trafności tego stwierdzenia zostawię tobie. - Odparł i wyrzucił wacik. - Gotowe.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy. - Powiedział. Nie patrząc na nią i wyszedł z pokoju.
*
- Hej. - Lucjan chwycił Chestera za ramię. Blondyn odwrócił się zaskoczony.
- Coś się stało? - Zapytał.
- Jeszcze nic. - Oparł Lucjan. - Ja bym nie czuł się tu bezpieczny. I chciałbym, żebyś nie pomyślał o mnie jako troskliwym bohaterze, czy coś. Robię to by chronić własną skórę.
Mówiąc to dotknął nieosłoniętej skóry czytającego w myślach i pokazał mu czego się dowiedział dzięki swojemu darowi.
*
- Hej, Theo, musimy porozmawiać. - Chester wszedł do pokoju brytyjczyka. Tak jak się spodziewał była z nim siostra. - Cześć Izzy.
Przyszedł z tym do nich bo był pewnien, że będą wiedzieć co zrobić fantem jaki wszedł w jego posiadanie.
- A co się stało? - Theo zmarszczył brwi zaniepokojony.
- Chodzi o ten dom i jego właścicieli. - Zaczął Chester, ale przerwał bo z łazienki wyszedł Taku, owienięty w sam ręcznik. Chester zasępił się lekko widząc, że tylko on w tym ośrodku nie ma muskulatury. "No  może poza tym Okularnikiem." Pomyślał.
- Hej. - Powiedział do azjaty.
Taku w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
- Mów dalej. - Poprosiła Izzy.
Chłopak spojrzał niepewnie na japończyka.
- Taku można zaufać. - Powiedział szybko Theo, niedokońca pewny czy ma racje.
- Dzięki, ale nie będę wam przeszkadzać. - Powiedział sztywno, ale z uśmiechem japończyk.
Ubrał się i wyszedł.
- No więc? - Ponaglił Theo.
- Wiem to od Lucjana. - Zaznaczył. - No wiecie, tego, który patrzy ludziom w oczy i wie o nich to co chce wiedzieć. - Rodzeństwo równocześnie kiwnęło głowami. - No więc, Olympia, jak i Bracia, noszą soczewki, w ochronie. Przed nim. Ale dzisiaj Hummel ich nie założył.
- Czemu? - Wtrąciła Izzy marszcząc brwi.
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ale unikał wzroku Lucjana. Tylko trochę niedokładnie. Chłopak dowiedział się, że Olympia nie jest organizatorem tego wszystkiego. Głównego winowajcę nazywają "Szefem".
- Ale co w tym złego? - Zdziwił się Theo.
- Ani razu nam się nie pokazał. To po pierwsze. A po drugie Hummel się go bał. I to podobno bardzo. Chyba jest niebezpieczny.
- Czyli na pewno nie jest przyjemniaczkiem, co jest tutaj normalne. - Powiedziała Izzy.
- Na razie poczekajmy, może się kiedyś zjawi. - Zaproponował Theo. - I zatrzymajmy to na razie w tajemnicy bo nie ma sensu wzbudzać paniki.
*
- On ani trochę nie przypomina ojca. - Powiedziała Ana następnego dnia do Izzy, dyskretnie obserwując Taku.
- To dobrze. - Odparła zasapana Izzy, właśnie wróciła z zajęć walki wręcz. - Ale już ci to mówiłam wcześniej.
- Ale on wydaje się taki zimny... Poza tym, co innego usłyszeć a przekonać się samej. - Odparła.
- A kiedy ty się o tym przekonałaś? - Blondynka uniosła w zdziwieniu brwi.
- O czym się przekonałaś? - Wtrąciła Molly pojawiając się obok. Rude loki wysunęły się jej z kucyka powodując, że wyglądała jak Pipi. Tak bardzo jej niewinny wygląd kontrastował z jej charakterem...
- Że Taku jest w porządku. - Wyjaśniła Izzy i Molly przekręciła głowę w bok w geście zdziwienia.
Ana przewrciła oczami i wyjaśniła:
- Po prostu pomógł mi dzisiaj rano po tej akcji ze strzałkami. - Wyjaśniła.
- Znowu planują strzałki? - Jęknęła Kornelia podchodząc.
- Nie wiem... - Niemka podniosła ręce w geście bezradności. - Tak się rodzą plotki! Ale koniec dyskusji.
- Mrrr... czyżby Klucha pokazała pazurek? Stawiasz się? - Do ich małej grupki wbiła się Maria.
- Przynajmniej wie co i w jakiej ilości stawiać. - Odparła Molly a gdzieś rozległ się chichot.
- Zamknij się Pipi. Nie do ciebie mówiłam. - Czarnoskóra dziewczyna odcięła niezrażona.
Izzy chwyciła Molly za rękę w lekkiej obawie przed Bestią.
Słuchała ich już cała sala oczekując na rozwinięcie się sytuacji.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz przerobię ci twarz w taki sposób, że nawet twój braciszek nie będzie chciał na ciebie patrzeć. - Warknęła rudowłosa ciskając z oczu gromy.
Maria cofnęła się o kroczek, ale pyszałkowaty uśmieszek znowu powrócił na jej twarz.
- Przy nich? - Ściszyła głos wskazując na Braci.
- Maria, daruj sobie. - Raj pociągnął siostrę za koszulkę. Szczerze, to Molly go przerażała, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał.
- Ty się nie wtrącaj. - Prychnęła oburzona i zwróciła się do rudowłosej - A ty sobie uważaj.
Molly zrobiła się czerwona na twarzy a oczy jej pociemniały. Dłonie wykrzywiły się w pazury gotowe do sieczki.
Wtedy znikąd pojawił się Lucas i chwycił ją za ramię. Prawie natychmiast wróciła do normy.
- Zmiataj stąd. - Powiedział Theo stając obok siostry.
Wściekła (i przerażona) Maria odwróciła się na pięcie i odeszła prychając.
- Ona wam nie daruje. - Powiedział Raj wesoło i poszedł za siostrą.
Molly bez słowa wyszła z sali.
*
Lucas usłyszał ciche pukanie do drzwi. Lucjana nie było w pokoju, więc poszedł otworzyć.
W drzwiach stała Molly.
Chłopak powstrzymał uśmiech i bez słowa wpuścił dziewczynę do środka.
Usiadła na jego łóżku nerwowo ściskając dłonie.
Lucas dał jej czas na zebranie myśli.
- Dziękuję. - Powiedziała cicho. - Rozszarpałabym jej dzisiaj gardło. Gdyby nie ty. Dziękuję.
- Nie ma sprawy. - Odparł. - Dobrze się czuję gdy to co potrafię służy czemuś innemu niż niszczeniu mi życia.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- To historia na inną okazję. - Powiedział szybko. Kiwnęła głową ze zrozumieniem. - A więc dasz sobie pomóc?
Po chwili kiwnęła głową.
***

Taa daaam! ;)

I jak się podoba?

Wyznam wam, że moją ulubioną postacią jest chyba Taku i chyba dlatego jest go tu tak dużo...
I Molly z Lucasem też lubię :D

A wy? Ktoś wam zapadł w pamięc? :)

czwartek, 26 grudnia 2013

3. Kiedy poznajemy siebie.

- Kółko zapoznawcze? - Zdziwił się Raj i prychnął prześmiewczo. - Jak w podstawówce?
- Oj, weź. - Jęknęła z rozbawieniem Izzzy stojąca w drzwiach. Theo stał za jej plecami z naburmuszoną miną. Nie lubił brazylijczyka i nie był zadowolony z tego, że jego siostra zapraszała go na te przeklęte kółko. Nie podobał mu się też sposób w jaki odnosił się do Iz. - Nie wiadomo ile będziemy tu siedzieć, warto się poznać. Poza tym Olympia kazała przyjśc. Ja miałam tylko przekazać wiadomość.
- No dobra. - Mruknął w odpowiedzi.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wyszła. Raj poczuł, że ma ją w kieszeni.
*
- Tu jest jak w więzieniu. - Narzekał Sasha. - Godziny posiłków i snu, cały czas jesteśmy monitorowani i mamy spacerniak! A do tego te kraty w oknach...
- Trochę za dużo narzekasz. - Stwierdziła Julia, chociaż w głębi duszy się z nim zgadzała. Nie czuła się najlepiej w murach tego małego pałacyku.
- Nie narzekam, tylko mówię prawdę. - Odparł z lekkim uśmiechem.
Wtedy do pokoju weszła lokatorka Julii, Kornelia. Spojrzała na nich niepewnie i zapytała:
- Nie przeszkadzam?
- Nie, no co ty. - Odparła niepewnie francuska.
- To dobrze. - Polka uśmiechnęła się do chłopaka siedzącego obok dziewczyny. - Idziecie na kółko zapoznawcze? Podobno Olympia powiedziała, że nie wszyscy muszą przyjść.
Spojrzeli po sobie niepewnie.
- Jeszcze nie jesteśmy pewni. - Odparł Sasha.
- Chodźcie, chyba warto się poznać. - Nalegała.
- Dobra. - Odezwała się, nagle, pewnie Julia. Sasha spojrzał na nią zdziwiony.
- Tak? - Zapytał.
- No, przynajmniej ja. - Dodała.
- No to super! - Blondynka uśmiechnęła się szeroko i szczerze. Zabrała z torby sweter i wyszła.
- Naprawdę? - Sasha dalej był zdziwiony. Poznał już Julię na tyle, żeby wiedzieć, że nie lubi towarzystwa ludzi, woli samotność lub niewidzialność.
- Naprawdę. - Zaśmiała się cicho.
*
Taku spojrzał na rękawiczki.
Długie do łokci, czarne, eleganckie rękawiczki z materiału, którego japończyk nie znał.
Leżały na jego łóżku, gdy przyszedł.
Nastawiony był do nich sceptycznie. Zresztą, jak do wszystkiego tutaj.
- Włóż. - Usłyszał głos współlokatora, który wyszedł właśnie z łazienki. Miał mokre włosy i był bez koszulki. Niedawno przyszedł do pokoju, bo cały czas się gdzieś szwęda ze swoją siostrą.. - Nie dowiesz się czy działają, do czasu aż ich nie wypróbujesz.
- Doceniam twoją troskę, Theo, ale to moja decyzja. - Odparł bezpłciowo.
- Dobra. - Chłopak wzruszył ramionami. Założył koszulkę i usiadł na swoim łóżku. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale coś go powstrzymuje.
- Wyduś to z siebie. - Powiedział lekko Taku.
- Chodzi o to, że jesteś Takei, prawda?
- No tak. - Odparł japoczyk przeczuwając dalszy ciąg rozmowy.
- Poznaliśmy z Izzy twojego ojca i brata. - Powiedział. - Nawet byliśmy w twoim domu, ale nie wiedzieliśmy, że ma jeszcze jednego syna.
- Ojciec do pewnego czasu bardzo się mnie wstydził. - Odparł mając nadzieję, że to wystarczy.
I widać wystarczyło bo Theo zajął się sznurowaniem butów.
Taku poczuł do niego sympatię.
Jego wzrok powędrował na rekawiczki. Westchnął ciężko i zaczął je zakładać.
*
- Witajcie! - Olympia znowu była kobietą z pierwszego ich spotkania. Elegancka, uśmiechnięta. Maria mogłaby przysiąc, że ma nawet mniej zmarszczek na twarzy. - Postanowiłam przesunąć testy merytoryczne i fizyczne na wieczór. Nie musicie dziękować. - Zaśmiała się sztucznie.
Nie widząc reakcji ze strony zebranych na chwilę straciła rezon, ale zaraz znowu się umiechnęła.
- Zrobimy taką zabawę jak w szkole? Każdy powie coś o sobie.
- Mogę coś powiedzieć? - Odezwał się Chester.
- Nie teraz. - Odparła Olympia nawet na niego nie patrząc.
- Myślę, że jednak teraz. - Lucjan go poparł.
Tym razem kobieta spojrzała na niego. W oczach miała furię.
- Powiedziałam nie teraz. - Jej głos był cichy i szarpany. - Mi się nie przerywa, nie wcina w słowo i nie sprzeciwia, jasne?
Chłopak speszył się i ucichł.
- No i poprawnie. - Odparła kobieta widząc jego skruchę. Rozejrzała się po twarzach zebranych. - Już wam mówiłam, że teraz należycie do nas. Ale myślę, że jestem dla was za miękka. Nie poznaliście jeszcze mojej mocy. Myślę, że jeśli poznacie mnie lepiej nabierzecie szacunku.
Zrobiła długą przerwę a ludzie popatrzyli po sobie. W końcu zaczęła mówić:
- Urodziłam się w 1814 roku, tutaj, w Lyonnie. - Jej głos była pusty. Po salo przeszedł szmer zdziwienia. - Tak, jestem taka jak wy. Też jestem dziwadłem, wyrzutkiem, odmieńcem. I też nie miałam łatwo. Dużo przeżyłam: dom dziecka, dwie wojny światowe i rzeczy, których nawet nie potraficie sobie wyobrazić. - Jej głos zatrząsł się na końcu zdania. Pan Hummel zrobił krok w jej stronę, ale Olympia podniosła rękę na znak, żeby się nie zbliżał. - Nic nie wiecie o sobie, swoim gatunku, swojej przeszłości, przyszłości a nawet teraźniejszości. Nie wiecie co to cierpienie i płacz. Ale ja was nauczę. Staniecie się tak silni jak ja. - Tym razem jej wypowiedź zakończyła się, przerażającą pewnością i siłą.
Wśród zgromadzonych zaległa cisza. Niektórzy popatrzyli po sobie niepewnie, część wytrzeszczyła w niedowierzaniu oczy.
- A więc Lucjanie, Chesterze, jakie było twoje pytanie? - Zapytała a na jej ustach znowu zakwitł uśmiech.
- Teraz mam już kilka pytań. - Chester miał zamyślony głos. - Co miała pani na myśli mówiąc, że nic nie wiemy o swoim gatunku? Jakim gatunku?
- Ojejku! - Zaśmiała się jakby to pytanie było dziecinnie głupie. - Miałam na myśli wasz gatunek. Odmieńców!
- Jesteśmy osobnym gatunkiem? - Zapiszczała Ana z przerażeniem w głosie.
- Powstaliście w inny sposób niż ci normalni ludzie, więc tak. - Odparła Olympia.
- To nie definiuje gatunku. - Wtrącił Jack. - Co najwyżej rasę...
- Oh, przymknij się. Nikt nie chce słuchać przemyśleń okularnika. - Zirytował się Raj. Australijczyk posłusznie się uciszył, przygaszony. Od razu pożałował, że postanowił zabrać głos.
- Daj mu spokój. - Odparła Molly. - Nie każdy musi wyglądać jak rasowy dupek łamiący serca księżniczkom.
- Spokój! - Przerwała tę wymianę zdań krzykiem Olympia. - Ma panować spokój! Takie sprzeczki rozwiążecie jutro na treningach!
- Ty mi śmiesz mówić o spokoju?! - Molly się zdenerwowała, jej ręce zaczęły się trząść. - Najpierw wywołujesz moją Bestię w ramach jakiegoś pieprzonego testu a teraz mówisz o spokoju?!
Siedzący obok niej Lukas wspomniał jej nieludzkie krzyki z pokoju testowego. Dowiedział się już, że to gniew zmienia dziewczynę w krwiożerczą Bestię. Wtedy wpadł na pewien pomysł, który teraz postanowił sprawdzić.
Zdjął rękawiczkę i wziął uspokajający, głeboki oddech i chwycił Molly za rękę.
Poczuł jak jego emocje przepływają na dziewczynę. Jej ramiona się rozluźniły a ręce znieruchomiały. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Dziękuję Lukasie. - Powiedziała uśmiechnięta Olympia. - Widzę, że jesteście zbyt nerwowi na jakiekolwiek rozmowy. Kółko dokończymy innym razem, teraz macie wolne do 18. Potem macie stawić się na testach.
*
- Dziękuję za to co zrobiłeś na sali, ale nigdy tego nie powtarzaj. - Powiedziała niepewnie Molly do swojego wybawcy kiedy wracali do pokoji.
- Dlaczego? - Zapytał. Podobało mu się, że jego moc może w końcu przynieść coś dobrego. - Mnie to nic nie kosztuje a może komuś uratować życie.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. - Odparła na pozór twardo.
- To po co tu przyjechałaś? - Zapytał. Molly lekko zatkało. Lukas uśmiechnął się pod nosem. - Widzisz? Nikt nie może przez życie iść samotnie. - Powiedział i zniknął za swoimi drzwiami.
"Gdybym tylko sam potrafił się zastosować do swoich rad." Westchnął w myślach.
*
Leo poprawił włosy w lustrze. Za swoimi plecami zobaczył swojego wspólokatora. Patykowaty, okularnik, widać po nim było, że jest lekko aspołeczny.
Włoch stłumił w sobie pogardę.
"On za żadne skarby nie zostanie moim sojusznikiem." Pomyślał. "Ale ktoś musi."
Od razu do głowy wpadł mu obraz czarnoskórego brazylijczyka.
"Chyba muszę porozmawiać z Rajmundem." Pomyślał i uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.

***

Witam po świtętach!
Jednak zdecydowałam się dodać rozdział przed nowym rokiem :p

I jak się podoba? Co myślicie o postaciach? Mam nadzieję, że stają się coraz bardziej wyraziste. Kogoś zdążyliści polubić? Kogo chcieliśbyście więcej?

Dziękuję za każdy komentarz i opinię :*

sobota, 21 grudnia 2013

Zapraszan na podstronę bohaterowie!

Serdecznie zapraszam na podstronę bohaterowie, gdzie znadziecie krótki opis każdej postaci i (wprowadzoną dzisiaj) niespodziankę! :D