piątek, 29 listopada 2013

"Lubię swój ogon."

Gdzieś w Rosji, 09.12.2013r.
Dragan Militow

Wykonał ostatnią akrobację i zgrabnie zeskoczył na matę.
Rozległy się żywe oklaski zgromadzonej publiczności. Nie była jej dużo... Dragan pamiętał jak był małym dzieckiem i na występy cyrkowe przuchodziły tłumy dzieci i ich rodziców. Teraz była to mała grupka dzieci ze starszym rodzeństwem i jeszcze mniejsza grupka stałych bywalców.
Wykonał parę ukłonów i zszedł ze sceny.
Chwilę potem przebierał się w swoim namiocie i spojrzał przy tym w lustro. Wysoki, szczupły z krzaczastymi brwiami i gęstymi włosami chłopak. Cyrkowiec. Akrobata z ogonem. Długim na metr, ciemnym ogonem.
Westchnął i założył kurtkę.
- Słyszałam, że zaliczyłeś dzisiaj dobry występ. - Zaczepiła go Dani gdy szedł w stronę przyczepy Mistrza.
Dani była bardzo nizutką blondynką o ładnej twarzy. Była wróżką i Dragan unikał jej w obawie przed darmową przepowiednią...
- Słyszałaś czy widziałaś w swojej kuli? - Zapytał z drwiącym uśmiechem. Tak na prawdę uważał ją za oszustkę, taką samą jak jej matkę.
- Słyszałam. - Spoważniała. - W kuli widziałam inne rzczy. Na przykład, że zamierzasz odejść.
Spojrzał na nią zdziwiony i odszedł bez słowa. Niestety nie dała mu tak łatwo się zostawić.
- Jesteś głównym czynnikiem zysku tego cyrku. On nie da ci tak łatwo odejść, małpiasty.
- Nie twój interes. - Warknął i ruszył do przyczepy. Bez chwili zawachania zapukał.
- Proszę. - Usłyszał głęboki i niski głos.
- Dobry wieczór, Mistrzu. - Powiedział Dragan.
- Dani doniosła mi, że zamierzasz nas opuścić. Dlaczego? - Powiedział mężczyzna w fotelu bez żadnych wstępów patrząc Draganowi głęboko w oczy.
- Ja... - Zawachał się. Oczy mistrza były takie duże i takie czarne... Patrząc w nie miałeś wrażenie, że się zapadasz i nie masz szans ucieczki... - Jadę na szkolenie.
Mężczyzna podniósł brwi w zdziwieniu.
- Szkolenie? - Zapytał. - Czyż 15 lat bycia częścią cyrkowej rodziny nie jest odpowiednim szkoleniem?
- Oni zaoferowali mi pomoc. Powiedzieli, że stanę się częścią czegoś wyjątkowego. Że zostanę kimś więcej niż cyrokwcem.
Oczy Mistrza złagodniały.
- Wrócisz jeszcze do nas. - Powiedział stanowczo. To nie było pytanie, czy stwierdzenie, tylko nakaz.
- Żeganaj, Mistrzu. - Powoedział i zamknął za sobą drzwi.
Odetchnął świeżym powietrzem.
"Nie było tak źle." Pomyślał.
Po drodze do swojego namiotu Dragan mijał ludzi ze swojej byłej rodziny patrzących na niego jak na zdrajcę.
"Jak to strasznie brzmi." Myślał. "Była rodzina..."
- Hej, hej, hej! - Usłyszał dobrze sobie znany głos. - Jak to odchodzisz? Tak po prostu nas zostawiasz?
Nie odwrócił się. Nie mógłby spojrzeć przyjacielowi w oczy.
- To dla mnie szansa na drugie życie, Dimitr. Nie zrozumiesz.
- Oczywiście, że nie. Bo ja rodziny nigdy bym nie zostawił. Zachowujesz się jak swój ojciec. - Powiedział sucho a Dragan obejrzał się sztywno. Dimitr właśnie pokazał jak wartościowym był przyjacielem, ale spodziewał się tego...
- Spójrz na to tak: dostaniesz w końcu własny namiot. - Powiedział i zniknął za płachtą materiału.
Zaczął się pakować. Jeszcze nie dostał listu, ale postanowił załatwić sprawę odejścia wcześniej, na wypadek jakiś kłopotów.
Na szczęście mężczyzna w czarnym garniturze powiedział, że list odnajdzie go wszędzie...
Spakował się tak jak zawsze przy zmianie położenia cyrku, jedynie przy zdjęciu matki zatrzymał się na dłużej.
- Dałabyś jakiś znak czy postępuję słusznie. - Wyszeptał i siedział przez chwilę bez ruchu.
"Nie jestem taki jak ojciec." Pomyślał gniewnie. "On zostawił mnie i mamę bez niczego. Sprawił, że tutaj wylądowaliśmy. To on zgotował mi ten los." Pomyślał i wrzucił zdjęcie do plecaka.
Zarzucił go na plecy i wyszedł. Z nikim się nie żegnając opuścił cyrk by wyruszyć w głąb Rosji czekając na list, na wezwanie.
***

Krótki i inspirowany jakimś serialem. Ciekawe czy zgadniecie? :p

Dziękuję za komentarze :*

środa, 27 listopada 2013

"Nadopiekuńczy rodzice wychowują najlepszych kłamców."

Przedmieścia Paryża 24.08.2012r.
Julia Delacure i Sasha Camelli

- Nie zapomnij szalika! - Zawołała matka gdy Julia stała już przy drzwiach. - I wróć przed zmrokiem! I nie...
- Pamiętam, mamo! - Zawołała i trzasnęła drzwiami.
Idąc ulicą czuła na sobie spojrzenia ludzi ją mijających, czuła jak się rumieni.
W końcu nie każdy chodzi po ulicach cały czerwony ze łzami bezsilności w oczach. Zawsze regowała płaczem na nadopiekuńczość matki, przypominała jej o ojcu...
Weszła w pierwszą z brzegu ślepą uliczkę. Rozjerzała się dokładnie czy nikt jej nie obserwuje i skupiła się na każdej części swojego ciała i ubioru. Wyobraziła sobie, że znika.
Kiedy otworzyła oczy przyjrzała się sobie i stwierdziła, że jest przezroczysta.
Z zadowoleniem kiwnęła głową i znów włączyła się w chodnikowy ruch, uważając, żeby nikogo przypadkiem nie dotknąć.
W ten sposób doszła aż pod mały, ciemny lasek.
Uwielbiała być sama. Kiedy nikt nie patrzy, nie słucha, nie kontroluje... Czuła się wolna i szczęśliwa.
Wędrując pomiędzy drzewami usłyszała dźwięki świadczące o czyjejś obecności.
"Nikt tu nigdy nie bywa." Zdziwiła się i ruszyła w kierunku z którego dochodziły dźwięki.
Potem go zobaczyła. Znała tę twarz z liceum. Ciemne włosy i oczy, wysoki i szczupły, popularny i uśmiechnięty...
Teraz był spocony, zdenerwowany i skupiony.
"Ma na imię Sasha." Przypomniała sobie.
Obserwowała co robi...
Obok niego, na ziemi leżały butle wody, dwie pełne i dwie puste. Jedna pełna była otwarta i woda wylewała się.
Tyle, że do góry, wbrew grawitacji.
Formowała się w kulę i leciała prosto na drzewo. Trafiła a na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech.
Wtedy westchnęła na głos, ale zaraz zakryła usta przestraszona.
Sasha zaczął się rozglądać.
- Kto tu jest?! - Zawołał.
Po chwili namysłu Julia zbliżyła się do niego a on zrobił wielkie oczy gdy zobaczył ślady butów na śniegu. bez właściciela.
Kiedy była już dostatecznie blisko skupiła się na swoim ciele i znów była normalna.
- Jak ty to...? - Wykrztusił zdziwiony.
- A jak ty tamto? - Odpowiedziała pytaniem podnosząc jedną brew.
~
- Mam to od kiedy skończyłem 16 lat. - Mówił potem, gdy siedzieli w kafejce. - Mieszkaliśmy kiedyś nad morzem a tata jest olimpijczykiem na 400m delfinem a matka ratownikiem wodnym. Woda zawsze była częścią mojego życia.
- Ja od zawsze byłam nieśmiała. - Westchnęła Julia. - Mama jest nadopiekuńcza od kiedy tata zginął potrącony na pasach. Nie potrafię się wychylić.
Chciała cos jeszcze powiedzieć, ale przy stoliku pojawił się wysoki, łysy mężczyzna w czarnym garniturze.
- Julia i Sasha? - Zapytał.
Pokiwali równoczesnie głowami zdziwieni.
- Dosiądę się. - Stwierdził facet.
Zapadła niezreczna cisza, mężczyzna szukał czegoś w walizce.
- Mam do was sprawę. - Powiedział w końcu.
~
- Dobrze zrobiliśmy. - Powiedział Sasha pewnie gdy odprowadzał Julię pod dom.
- To się dopiero okaże. - Zauważyła dziewczyna, nie do końca przekonana o słuszności zawarcia umowy.
Podpisała ją głównie dlatego, że Sasha patrzył na nią tak... zachęcająco.
- Dasz znać gdy dostaniesz list? - Zapytał gdy stanęli pod drzwiami.
- Pewnie. A ty?
- Oczywiście. - Uśmiechnął się promiennie. - W końcu ktoś nas zauważył! Koniec siedzenia w cieniu! I zrobimy to razem!
Nie do końca wiedziała dlaczego tak cieszy się z jej obecności, ale ona również na to nie narzekała.
- Powiesz mamie prawdę o wyjeździe? - Spytał.
Pokręciła przecząco głową.
- Jestem dobrym kłamcą. - Powiedziała.
Przytulili się na pożegnanie i Julia zniknęła za drzwiami mieszkania.
***

Taki krótki bo mam mało czasu :c
Nie mogę obiecać codzienności w dodawaniu rozdziałów bo mam w grudniu 16 sprawdzianów, kartkówek i pytań :c

I jak się podoba historia?
Jesteśmy coraz bliżej prawdziwego początku! :D

wtorek, 26 listopada 2013

"Wolność, radość i swoboda."

11.01.2013r.
Leo Braciaelli

Samolot wpadł w lekkie turbulencje.
Trochę panikując Leo chwycił się mocniej oparcia.
"Latanie ma być wolnością, radością i swobodą." Myślał. "Jak można czuć się dobrze będąc zamkniętym w stalowej puszce, gdzie twój los zależy od maszyny."
- Spokojnie, chłopcze. - Odezwała się kobieta siedząca na miejscu obok. - Wnuczka też się boi latać, ale potrafi sobie z tym radzić. - Wskazała na rudowłosą dziewczynkę siedzacą pod oknem. Jej miedziane loki opadały na spokojną twarzyczkę. Spała.
- Bardzo dobry pomysł. - Powiedział siląc się na życzliwy ton. Tak inny od jego codziennego, chłodnego i ponurego...
Rozsiadł się wygodniej i po chwili od spożycia tabletki nasennej głowa mu opadła...
Stała tam w swojej ulubionej, białej sukience. Jej jasne włosy opadały swobodnie aż do pasa a na twarzy gościł promienny uśmiech. Patrzyła na niego z zachwytem.
- Zawsze jak to robisz wydaje mi się, że wyrastają ci złote skrzydła. - Powiedziała dotykając jego ręki.
Opadł na ziemi i objął ją delikatnie.
- Ale to ty jesteś tutaj aniołem. - Wyszeptał.
Potem scena się zmieniła.
Lecieli helikopterem nad Morzem Śródziemnym. Panował silny sztorm i pilot ledwo utrzymywał maszynę pod kontrolą.
Tak bardzo żałował, że jest zbyt słaby by unieść dziewczynę i odlecieć dzięki jego zdolnościom...
Wtedy wszytko wokół nich zabłysło.
Jeden z piorunów trafił w helikopter.
Maszyna zaczęła spadać.
W ostatniej chwili Leo otworzył drzwi i wyskoczył z maszyny łapiąc dziewczynę za rękę.
Ledwo utrzymywał się w powietrzu, czuł jak każdy mięsień swojego ciała, wydawało mu się, że wszystko w nim pęka.
"Za ciężko..." Myślał.
- Nie dasz rady! - Przekrzykiwała burzę Katarina. - Albo ja, albo my oboje!
Nie miał zamiaru jej puszczać, ale podjęła tę decyzję za niego.
Patrzył jak jego ukochana znika w wodach wzburzonego morza...
- Proszę się obudzić. - Otworzył oczy i zobaczył młodą kobietę, ze sztucznym uśmiechem, w niebieskim stroju linii lotniczych.
- Już, już. - Powiedział prostując się w siedzeniu.
Patrząc na siedzenie przed sobą, zatopił się w swoich wspomnieniach...
Wyczerpany dotarł do brzegu, nie miał siły myśleć nawet o tym gdzie dotarł... Padł bez tchu.
Obudził się dopiero po jakimś czasie, w przybrzeżnej jaskini. Nic nie pamiętał. Dalej był wyczerpany i próby wydostania się z jaskini spowodowały tylko jeszcze większe zmęczenie.
Zasnął i wtedy po raz pierwszy przyśniły mu się te dwa sny. Sny, które śnią mu się do teraz, co noc...
- Proszę zapiąć pasy. - Odezwał się pilot. Leo wykonał jego polecenie.
- Pomożemy ci odzyskać wspomnienia. - Mówił facet w czarnym garniturze. - A do tego jesteśmy w stanie pomóc ci wyćwiczyć twoje umiejętności tak, żebyś już nigdy nikogo nie zawiódł tak, jak zawiodłeś Katarinę.
Samolot lekko wylądował.
"Wszystko naprawię." Pomyślał i ruszył w kierunku wyjścia z samolotu na ziemię francuską, poprawiając przy tym drogi garnitur.
***
Dziękuję za komentarze :* Ja też nie mogę się doczekać tego głównego wątku opowiadania :))

I jak wrażenia po przeczytaniu historii włocha? :p

poniedziałek, 25 listopada 2013

"Czy bycie dobrym jest aż takie trudne?"

Berlin, 11.01.2013r.
Domek Any Schwarz

Ana z okna widziała berlińskie uliczki, opustoszałe o tak wczesnej porze dnia. Opatulona w swój ulubiony, ciepły kocyk siedziała na szerokim parapecie i piła ciepłą kawę obserwując spadający śnieg.
Ściany wokół niej pełne były ręcznie malowanych obrazów, wszystkie podpisane były zgrabnym Schwarz. Pełne były kolorów, kwiatów i ciepła.
Po drugiej stronie szyby usiadł gołąb i zastukał dziobkiem we framugę. Dziewczyna uśmiechnęła się i wpuściła ptaka do środka. Zwierzę przekręciło ciekawsko łebek i spojrzało na nią z zainteresowaniem.
Ana skupiła się i uformowała cienką falę spokoju, którą posłała w kierunku gołębia. Zagruchał cicho i przefrunął na jej ramię.
Spojrzała na niego i delikatnie pogłaskała. Znowu zagruchał a niemka instynktownie wyczuła, że ptak jest głodny.
Zmarszczyła brwi w skupieniu i z niemałym trudem uformowała kolejną falę.
Ptak zagruchał wesoło i odleciał.
Po chwili usłyszała na korytarzu kroki ojca, który po lekkim zastukaniu w drzwi, wszedł do pokoju.
Na twarzy miał seledynową smugę a pod oczami cienie.
"Znowu malował całą noc." Domyśliła się dziewczyna.
- W kuchni jest gołąb. - Powiedział starając się zachować spokój. - I zjada nam chleb.
- Wiem. - Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Ale zje tylko troszkę.
Ojciec spojrzał na nią z czułością w oczach.
- Nie możesz dokarmiać wszystkich zwierząt naszych jedzeniem. - Powiedział delikatnie.
- A ludzi bym mogła? - Zapytała retorycznie. - Zwierzęta są dla mnie milsze. Nie przezywają mnie, nie popychają. I są mi wdzięczne.
- Dziecko, ja wiem, że jesteś wyjątkowa, w końcu nie każdy rozumie się ze zwierzętami, ale trochę ludzkich kontaktów ci nie zaszkodzi. - Powiedział spokojnie.
- Po to właśnie jadę do Francji. - Odpowiedziała.
Jej ojciec westchnął przeciągle i wrócił do kuchni. Ptaka już nie było, ale na blacie widać było białą, cuchnącą plamę.
Pan Schwarz zaklął pod nosem.
- Ja się wykończę. - Westchnął wycierając kupę.
Zastanawiał się nad tym jak jego córka jest wyjątkowa gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Dzień dobry, panie Schwarz. - Przywitał się z uśmiechem listonosz. - Mam list do pana córki.
Malarz podziękował i spojrzał na wypchaną kopertę.
- Ana! - Krzyknął w kierunku pokoju córki. - List do ciebie!
Dziewczyna zbiegła wesoło ze schodów i złapała przesyłkę.
- To oni! - Powiedziała z wielkimi oczami patrząc na elegancki styl koperty. - Jadę do Lyonnu!
Uśmiechnęła się szeroko i popędziła do pokoju.
Kręcąc zabawnie głową pan Schwarz dokończył robić kanapki.
Po paru minutach do kuchni wpadła Ana z wielkim plecakiem na plecach.
- Już? - Zdziwił się ojciec.
- W liście pisze bez chwili zwłoki. - Powiedziała porywając z talerza kanapkę z serem. - I facet w garniturze też wspominał o tym, że po odebraniu listu mamy NATYCHMIAST wyruszyć.
Szybko zjadła chleb i zaczęła ubierać buty. Jej ojciec patrzył na to zdziwiony. Nie spodziewał się, że córka odejdzie tak szybko...
- Odezwę się jak najszybciej będę mogła. - Powiedziała wiążąc szalik. Zapięła kurtkę i spojrzała na ojca. W oczach miała błysk, którego nigdy wcześniej u niej nie widział. - Będzie dobrze. Poradzę sobie.
- Wiem skarbie. - Zmusił się do uśmiechu. - Do usłyszenia.
Cmoknęła go w policzek i wyszła.
Przed drzwiami wzięła głeboki oddech. Oddech wolności i końca samotności.

~~~

Rio de Janeiro, 09.01.2013r.
Posiadłość Rajmunda i Marii Mendosa

- Widziałaś Raja? - Zapytała Maria mijającą służkę.
- Na sali treningowej, panienko. - Odpowiedziała nieśmiało kobieta patrząc na dziewczynę z przestrachem i skłaniając się lekko.
Bez słowa podziękowania brunetka ruszyła w kierunku piwnic.
Kiedy przechodziła obok pracowników ci kłaniali się posłusznie unikając spoglądania na nią.
Nie ukrywała tego, że sprawiało jej to satysfakcję. Czuła się silna i potężna. Tylko dzięki niej służbę zmieniano parokrotnie.
Pewnie popchnęła drzwi prowadzące na siłownie. W pomieszczeniu unosił się zapach smaru, nowości i potu.
Za przeszkloną ścianą ujrzała to czego szukała.
Rajmundo ćwiczył zapasy z specjalnie wynajętym do jego treningów zawodnikiem.
Widząc, że jego przeciwnik jest na wyczerpaniu Maria oparła się o ścianę i zaczęła się przyglądać.
Jej brat ćwiczył w samych spodenkach pokazując wyrzeźbione ciało. Był lekko spocony, ale przy przeciwniku wyglądał jak nowonarodzony.
Nie czekała długo. Po chwili brunet wyszedł z sali a drugi zawodnik został wyniesony przez służbę.
- Coś się stało? Zazwyczaj tu nie bywasz. - Odezwał się do niej Raj sięgając po picie.
- Przebywanie tu teraz nie jest przyjemnością. - Zrobiła odpowiednią minę. - Ale uznałam, że sama przekarzę ci cudowne wiadomości.
Spojrzał na nią zdziwiony. Zza pleców wyjęła dwie koperty.
- Czy to... - Oczy brata zabłysły żywym blaskiem.
- Tak. - Uśmiechnęła się zadziornie. - Zbieraj się. Mamy wyruszyć natychmiast.
- A co z rodzicami? - Zapytał wycierając ręcznikem głowę bez pośpiechu.
- Jedziemy na wymianę do Europy. - Odpowiedziała zadowolona ze swojego planu. - Wujek Pierre nas kryje.
- Uwielbiam tego faceta. - Zaśmiał się chłopak i ruszył do drzwi, które nagle zamknęły mu się przed nosem. - Maria, otwórz drzwi.
- Nic nie powiesz? - Zapytała stając za plecami brata. Rozległ się szczęk zamka. - Żadnej pochwały? Już nie mówiąc, że kobiety przepiszcza się w drzwiach.
- Twój plan jest genialny. - Powiedział i odsunął si od przejścia.
Kiedy siostra ma dobry humor uwielbia znęcać się nad ludźmi. Wtedy należy jej unikać. A jeżeli zaczyna używać swoich mocy, należy spełniać wszystkie jej polecenia - wiedział z doświadczenia.
Maria uśmiechnęła się promiennie.
- Dziękuję, braciszku. - Powiedziała i nie dotykając klamki otworzyła drzwi i wyszła.
Raj stał jeszcze przez chwilę w miejscu dusząc w sobie gniew na siostrę.
- Jedziemy do Francji by stać się potężnymi! - Usłyszał radosny głos siostry z końca korytarza.
Dopiero wtedy otrzeźwiał i ruszył pod prysznice.
"Że też ona musiała dostać fajniejszy dar." Przeklinał w myślach. "Co ma telekineza do umiejętności walki? To ona ma tu władzę..."
***
Niespodzianka!
Dwie historie bo dzisiaj dwa okienka w szkole :)

I jak wrażenia? :D

Dziękuję za wszystkie komentarze :*

piątek, 22 listopada 2013

"Uważaj co myślisz. Nie wiadomo kto słucha."

Nowy Jork, 11.01.2013r.
Chester Hometime.

Ulice Nowego Jorku były jak zwykle zatłoczone i cuchnące. Ludzie chodzili chodnikami zaprzątnięci swoimi myślami.
Chester nie znosił takich miejsc. Były dla niego zbieraniną niechcianych obrazów, wmuszonych pragnień i wciśniętych na siłę myśli. To sprawiało, że czesto był zmęczony przebywaniem z ludźmi.
Ale teraz nie miał wyboru. Czekała go długa podróż do Francji.
Czekając na przystanku opatulił się cieplej kurtką. Padał śnieg i Ches zastanawiał się czy we Francji też pada... Robił co tylko mógł by zasłonić obrazy mijających go ludzi.
W końcu wsiadł do autobusu i zajął miejsce siedzące. Obok niego usiadła dziewczyna mniej więcej w jego wieku. Spojrzał na nią przelotnie i zaraz spojrzał ponownie, tyle, że z większą uwagą.
Nie widział jej myśli. Nie, żeby chciał, ale jeszcze nigdy się z tym nie spotkał...
- Hej. - Powiedział sam nie wiedząc co dokładnie chce powiedzieć. Spojrzała na niego, dużymi, zielonymi oczami.
- Cześć. - Odparła taksując go wzrokiem. Uśmiechnęła się kokieteryjnie, zdał test celująco. Ona do brzydkich się nie uśmiecha. - Znamy się?
- Nie, ale... - Zaczął i nie wiedział jak skończyć. Zdenerwowany palnął w końcu - Jesteś jakaś inna.
Jej uśmiech przygasł i odpowiedziała:
- Nawet nie wiesz jak.
- Mogę? - Zapytał wyciągając ręce w kierunku jej czoła. Nieśmiało i ze zdziwieniem pokiwała głową.
Kiedy dotknął opuszkami palców jej skóry od razu zobaczył. To były wspomnienia.
Stała w pustym, ciemnym pokoju z czerwoną bluzką w ręku. Jej piegowate ręce się trzęsły aż w końcu rozległ się jej przeraźliwy krzyk bólu. Chwilę potem jej skóra pociemniała, piegi zniknęły a jej twarz się zmieniła. Patrząc jej oczami, Chester, spojrzał na taflę lutra. Teraz była dużo starsza, była inną osobą. Jedyne co się nie zmieniło to kolor tęczówek...
Ciężko dysząc oderwał się od dziewczyny.
- Ty... - Wysapał. - Jesteś taka jak ja...
- Zauważyłam. - Odpowiedziała równie wstrząśnięta. - Zawsze jak kogoś dotykasz pokazujesz mu swoje wspomnienia?
Pokiwał głową i zamyślił się. Są podobni, ale czy jest ich więcej? Czy jeżeli jadą tym samym pojazdem to oznacza, że mają jeden cel?
- Jedziesz do Francji? - Uprzedziła jego pytanie.
- Tak. - Odpowiedział krótko. - W ogóle to jestem Chester.
- Shanon, miło mi. - Przedstawiła się i oboje wpadli w zamyślenie.
Dziewczyna myślała o tym co zobaczyła po dotknięciu chłopaka...
- Do niczego się nie nadajesz! Jesteś hańbą dla tego domu! - Krzyczała kobieta, która była zbyt młoda na jego matkę.
- To mnie wypuśćcie! - Odkrzyknął mały Chester i wyrwał się opiekunce.
Korzystając z nagłej wolności chłopiec wybiegł z budynku w deszcz. W tle widać było tabliczkę z napisem: "Miejski Dom Dziecka".
Chłopiec biegł ile sił w nogach przez długi czas, aż zabrakło mu sił. Wtedy opadł zmęczony na ziemię.
- Chłopczę, przemokłeś! - Powiedziała pulchna kobieta, która na jego widok wyszła ze sklepu spożywczego.
Chester widząc w jej myslach, że nie ma złych zamiarów pozwolił się jej zaprowadzić do pomieszczenia...
- Czemu podpisałaś umowę? - Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka.
- By odzyskać siebie. - Powiedziała od razu. - Od kiedy to się zaczęło tak rzadko bywam sobą. Wystarczy, że mam przy sobie cudzą rzecz i już to tracę... Ten facet w garniturze obiecał mi pomóc... - Urwała by opanować emocję. - A ty? Czemu się zgodziłeś?
- Bo obiecali pomóc mi zamknąć umysł. - Powiedział powoli. - Odzyskać swoją wolność.
- Czyli czeka nas wspólna podróż. - Uśmiechnęła się nieśmiało, ale z imponującym błyskiem.
***
Cześć :)
Stwierdziłam, że zrobię ankietę dotyczącą ilości szeroko opisanych w rozdziałach, więc DO ROBOTY :D
Ankieta w górnym rogu strony :)

Dziękuję za wasze komentarze i za próby zrozumienia postaci :*

czwartek, 21 listopada 2013

"Już w nawet wyznaczonej koleinie losu tkwi wolność wyboru..."

Boston, 11.01.2013r.
Molly Bakerwield

Molly siedziała na dachu wierzowca i oglądała zachód słońca. Tylko z tego miejsca widać było coś więcej niż pomarańczowe niebo, widać było jak pomarańczowa kula powoli znika za horyzontem wieżowców.
Przychodziła tu zawsze gdy musiała pomyśleć, teraz była tutaj by się pożegnać.
To miejsce już dawno zastąpiło jej dom. Kiedyś wraz ze znajomymi przytachała tu kanapę, kilka kocy i stary, brudny dywan... Przerwała potok wspomnień i okryła się szczelniej swetrem. Wtedy jej wzrok padł na wyraźnie odcinającą się od innych plam na dywanie czerwoną mazę.. Próbowała ją domyć, ale rzadne środki jakie zdołała posiąść nie dawały jej rady. Krew przesiąknęła przez tkaninę i zabarwiła ją na stałe.
W jej głowie pojawiły się obrazy z tamtej nocy...
- Jesteś dziwką bez honoru, domu, rodziny i godności! - Siedzieli w tym samym miejscu co ona teraz. Sony, Denis, Debby; jej przyjaciele. Miała wtedy 16 lat, to był czas gdy, żeby im zaimponować, kradła więcej niż potrzebowała, była chamska, ordynarna i agresywna...
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! - Molly ostrzegła Sony'ego z furią w oczach.
- Bo co?! Bo zaszlachtujesz mnie tak jak tego faceta?! - Wydarł się jej przyjaciel.
Zabolało. Przywrócił wspomnienia nieudanego napadu, gdy sprzedawca, którego próbowała okraść się stawiał. Sama niewiedząc czemu wyciągnęła wtedy nóż. Facet przestał wrzeszczeć dopiero gdy ostrze prawie utonęło w jego brzuchu. Molly zwinęła resztę towaru. Następnego dnia przeczytała o tym w gazecie.
- Jesteś zwykłą morderczynią, Mol! Mogłaś wtedy po prostu uciec! - Popchnął ją z wrogą miną.
- To nie moja wina! - Krzyknęła łapiąc go za nadgarstki. W jej głosie brzmiała rozpaczliwa nuta. - To było coś dziwnego, silniejszego ode mnie!
- Pewnie. - Odezwała się nieśmiało drobniutka Debby. - Zawsze byłaś silniejsza od wszystkich, zwinniejsza. A teraz doszedł zew krwi?
- Jesteś jakaś nienormalna! - Syknął Sony patrząc na swoje, już sine, nadgarstki. Molly puściła je przerażona.
"Co ja robię?" Myślała zrospaczona. "Co jest ze mną nie tak?"
- Jesteś chora! - Zawołał kolega i ją odepchnął. Molly zachwiała się na krawędzi dachu i zalała ją fala wściekłości. Poczuła jak serce zaczyna jej szybko bić i oczy zakrywa ciemność.
Ocknęła się gdy było już ciemno. Na dachu leżało ciało Sony'ego, jego twarz wykrzywiona była w strachu a z jego, rozoranej, piersi wystawał ten sam nóż, co jeszcze niedawno odebrał życie sprzedawcy...
Poczuła jak łzy spływają jej po policzach, więc otarła je rękawem.
To własnie tej nocy zjawił się mężczyzna w czarnym garniturze. Wyjaśnił, że ten demon, który jest w niej jest do opanowania. Wystarczy, że podpisze papierek, zwykłą umowę...
- Masz szansę zmienić swoje życie. Ustabilizować się, zaprzestać kradzieży i zacząć panować nad sobą. - Mówił mężczyzna. A ona uległa.
"Nie mam nic do stracenia..." Pomyślała wtedy.
Zła na siebie za swoje łzy Molly wstała gwałtownie na nogi i pożegnała słońce, które właśnie zniknęło jej z oczu ostatnim spojrzeniem.
- Żegnaj. - Wyszeptała. Odwróciła się i ruszyła schodami w dół. Po drodze wyciągnęła z dziurawej kieszeni ciężką kopertę z listem i biletami. Sprwdziła swój cel: Lyonn.
"A więc Francja." Uśmiechnęła się blado. "Zawsze chciałam tam zamieszkać."
***
Odblokowałam komentarze "z Anonima" ;D

"Gdy konieczność istnienia jest trudna do zniesienia..."

Polska wieś, gdzieś w woj. Świętokrzyskim, 10.01.2013r.
Dom Kornelii Skowrońskiej.

Obudziły ją promienie słońca wpadające przez okno. Leniwie otworzyła jedno oko. Okno było odsłonięte, mimo, że przed snem szczelnie je zasłoniła.
Widać mama chciała, żeby jej córka obudziła się wraz ze świtem.
Kornelia zamknęła oko i nakryła twarz dłońmi.
- Witaj nowy dniu. - Wymruczała bez entuzjazmu i zrzuciła kołdrę. Podreptała do łazienki , umyła się i ciepło ubrała.
Gdy się ogarnęła zajrzała do pokoju rodziców. Spali jak zabici. Mama na łóżku, tata na kanapie. Jak zwykle...
Z westchnieniem rezygnacji ubrała zniszczone buty oraz wyciągnietą, połataną kurtkę i wyszła na mróz.
Bez zbędnych myśli dosypała świniom i kurom jedzenia oraz dołożyła krowie siana. Dopiero przy karmieniu królików zaczęła znów analizować swój los.
Jak zwykle odrabiała czarną robotę sama. Jej matka, była miejscową pijaczką i wariatką a ojciec zwykłym tchórzem bez pracy. To gospodarstwo i renta taty były ich jedynymi dochodami.
Wracając do domu minęła zawaloną szopę i  zgarnęła koszyk drewna. Wróciła do izby, ignorując zapach stęchlizny i wilgoci.
Kiedy weszła do kuchni jej matka już siedziała przy niezapalonym piecu.
- Nareszcie. - Prychnęła patrząc na drewno. - Rozpal. Mnie plecy bolą.
Kornelia zdusiła słowa sprzeciwu i rozpaliła palenisko.
W trakcie roboty wspominała rozmowę przeprowadzoną kilka miesięcy temu...
- Nie mogę ich tak zostawić. Nie poradzą sobie beze mnie. - Powiedziała uprzedzając swoje sumienie.
- Obydwoje wiemy, że to kłamstwo. - Odparł z litościwym umieszkiem mężczyzna w ciemnym garniturze.
"Wiem." Pomyślała "Oboje są zwykłymi wariatami, tchurzami, pijakami i niedorajdami. Wymyślają sobie różne schorzenia, wykorzystując moje sumienie. A ja robię co chcą i udaję, że im wierzę bo to moi rodzice..."
- Przyszedł do ciebie list. - Z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
Podniosła się znad pieca i spojrzała na elegancką, wybrzuszoną kopertę leżącą na stole. Odrazu ją rozpoznała i podekscytowanie ścisnęło jej żołądek.
"A więc to już czas." Pomyślała.
- Co to? - Zapytała ciekawsko starsza kobieta.
Kornelia się zawahała. Powiedzieć matce bolesną część prawdy? Bo całej prawdy wyjawić nie mogła, tak było w umowie...
- Wezwanie. - Zaczęła.
"Nie myśl o tym, że opuszczasz matkę." Uspokajała poczucie winy. "Ona nie jest tego warta. Będzie tęsknić tylko dlatego, że będzie musiała sama nakarmić zwierzęta, że nie będzie się miała na kim wyrzyć po pijaku..."
- Na zachód. Tam zamieszkam. - Powiedziała twardo, ściskając dłonie by ukryć ich drżenie. Matka zrobiła wielkie oczy. - Już dziś. Już teraz.
Kobieta wstała i wymierzyła córce policzek.
- Jak śmiesz?! - Powiedziała z gniewem w oczach.
- Jedyne co potrafisz to kłamać, bić, krzyczeć, pić, narzekać i rozkazywać. To już koniec. Znajdź sobie innego służącego. - Przerwała jej Kornelia stanowczo.
Jej matka poczerwieniała z gniewu i chwyciła pogrzebacz by wybić córce z głowy takie pomysły. Wtedy chałupa się zatrzęsła.
Oczy dziewczyny ciskały gniewem.
- Nigdy więcej mnie nie uderzysz. - Wycedziła przez ściśnięte gniewem usta. Z szafek zaczęły spadać przedmioty. Obudzony ojciec stanął w drzwiach i z paniką patrzył na córkę.
Jej matka padła na ziemię postękując modlitwami.
To otrzeźwiło dziewczynę. Wszystko znieruchomiało.
- Nigdy już tu nie wrócę. - Rzuciła Kornelia i wyszła z pomieszczenia.
Przebrała się w normalne ubrania, zgarnęła wcześniej spakowaną torbę i wyszła nie oglądając sie za siebie.
W drzwiach spotkała ojca.
- Byłem ciekaw jak długo to zniesiesz. - Westchnął patrząc na jej torbę.
- Nic nie zrobiłeś by mnie ochronić. - Powiedziała. - Jesteś taki sam jak ona. Jesteście siebie warci.
Wyminęła go i ruszyła na przystanek ignorując wołania ojca.
"Tak jest lepiej." Przekonywała siebie.
- Oboje są winni. - Powiedział mężczyzna. - Ona jest śmieciem, on tchórzem. Musisz zacząć żyć na własną rękę. Mi ci pomożemy.
Doszła do przystanku akurat w chwili przyjazdu autobusu. Z koperty wyjęła potrzebny bilet. Zajęła miejsce i spojrzała na resztę zawartości.
- Francjo przybywam. - Wyszeptała uśmiechając się.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła jak stara, brudna wieś, w której spędziła całe życie znika za pojazdem.
Zrobiło się jej lekko na sercu. Uśmiechnęła się szerzej i rozsiadła wygodniej.
***
Chciałam tylko zaznaczyć, że nie powinnam was tak przyzwyczajać do codziennych rozdziałów xD
Dziękuje za komentarze :*

Prolog.

Każdy z nas ma swoje problemy. Dla jednego pewna rzecz może być błachostką a dla innego powodem samobójstwa. Każdy z nas jest inny i inaczej patrzy na świat. Ja chciałabym się podzielić z wami losem dziewiętnastu ludzi. Ludzi, którzy zmagali się z różnymi kłopotami, którzy pochodzili z różnych stron świata: od Nowego Jorku, przez Niemcy, do Japonii, którzy byli od siebie różni pod wieloma względami i których połączyła odmienność.
Na starcie przedstawię wam ich początki, ich sytuacje rodzinne i ich charaktery oraz spojrzenia na świat.
Całą dziewiętnastkę zebrała w jedno miejsce pewna organizacja sugerująca pomoc. Lecz już na pierwszym spotkaniu odkrywa karty i pokazuje, że ich świat nie jest tak piękny jak obiecywali...
~~~
Londyn, 11.01.2013r.
Posiadłość Isabell i Theofila Chamberlaine

Śniadanie odbywało się jak zwykle, w milczeniu. Jedynym dźwiękiem był odgrywany przez wierzę utwór Mozarta.
Izzy znała go na pamięć i nienawidziła go z całego serca, podobnie jak jej brat.
Tak było codziennie. Siadali do wspólnych, cichych posiłków, potem rodzeństwo poświęcało się nauce, matka zamykała się w sobie a ojciec znikał na całe dnie.
Ich wielka, bogata posiadłość była tak naprawdę milczącą ruiną.
Wszystko zaczęło się po tragicznej śmierci małego Simona, najmłodszego Chamberlaine'a, oczka w głowie rodziców...
Theo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z siostrą. List w jego kieszeni ciążył jak worek cegieł, palił jak rozżarzone dłuto... Odchrząknął.
- Matko, Ojcze. - Zaczął. Rodzice podnieśli niemrawo głowy. - Wraz z Isabell podjeliśmy decyzję o wyprowadzce.
Sprawiali wrażenie jakby do nich nie dotarło to co powiedzieli.
- To na nic, Theo. - Powiedziała gniewnie Izzy. - Oni są już pożarci. Nic ich nie uratuje a wszystko pogrąża. My już ich nie interesujemy.
Jej brat spuścił wzrok, oczy Matki zaszły łzami a Ojciec podniósł się z krzesła i wyszedł.
Zawiedziona, że jej słowa nie przywróciły rodziców Izzy wybiegła z jadalni.
Siedząc w pokoju instynktownie wyczuła obecność brata.
- On codziennie chodzi do szczątków domku, Theo. - Wychlipiała. - Siedzi tam godzinami i zastanawia się jak zwykły domek na drzewie mógł się zapalić.
- Wiem. - Odparł siadając obok niej. Oboje wspominali tamten dzień. Dzień, w którym uwaga jaką rodzice poświęcali Simonowi zaczęła irytować i jak domek stanął w płomieniach na jedną ich wspólną myśl...
- Musimy tam jechać. - Wyszeptała. Jej brat pokiwał głową.
- Już czas. - Powiedział ciągnąc nosem by powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
Już od dawna byli spakowani, długo czekali na wezwnie.
Jakiś czas temu, kilka dni po śmierci Simona zjawił się u nich mężczyzna w eleganckim garniturze mówiący, że to nie ich wina, oferujący pomoc, wyszkolenie, kontrolę i normę za jeden podpis na umowie...
***

Witam w prologu!
Na początek jedna historia!
W nastęnych rozdziałach pojawiać się będą następne a potem połącze je w całość.
Tylko najważniejsze postacie rozwinę tak jak Izzy i Theo a resztę skrócę bo nie jestem przekonana czy nie bd was to nudzić ;p

Proszę o komentarze :D

Wszelkie prawa autorskie do treści zawartych na tym blogu: zastrzeżone.